„W trudnych chwilach wspinanie dawało mi siłę do życia”

0
1381

24 marca do Bytomia zawitają wspinacze reprezentujący uczelnie w całej Polsce. Wśród nich znajdzie się wyjątkowy bohater tegorocznego plakatu, profesor AWF Katowice dr hab. Krzysztof Sas-Nowosielski.

Jest Pan profesorem Akademii Wychowania Fizycznego w Katowicach, a wspinaczka w Pana życiu jest obecna już od wielu lat. Pamięta Pan jednak, jak zaczęła się Pana przygoda z tą dyscypliną?

– Pochodzę ze wspinaczkowej rodziny, bowiem w latach 60. i 70. działali na tym polu mój ojciec i stryj. Wprawdzie z tym pierwszym straciłem kontakt w wieku około sześciu lat, a odzyskałem dopiero w wieku około siedemnastu lat, ale że książek o górach i alpinistach co nieco w domu zostało, więc i atmosfera sprzyjająca zasianiu „wspinaczkowego ziarna” w duszy była sprzyjająca. Faktyczny pierwszy krok uczyniłem dzięki ojcu, który przypominając sobie o synu, postanowił za zgodą mamy zabrać mnie w skały i to już było przypieczętowanie mojego losu. Przez wiele lat było to jednak takie wspinanie bardziej przygodowe – iść na piechotę ze stacji w Rudawie (na trasie Katowice-Kraków) do Doliny Będkowskiej, wspiąć się na jakąś drogę wbijając haki, zjechać na linie i przespać się pod krzakiem. Zakładałem zresztą, że prawdziwe wspinanie będzie czekać na mnie za lat ileś tam w Himalajach. Na szczęście Himalaje były za daleko i za drogo, a do skał zapałałem miłością na zabój. I pozostałem tej miłości wierny, ewoluując od „po prostu się wspinania”, do wspinania bardziej ambitnego, mierzonego kolejnymi poziomami trudności.

Co według Pana wyróżnia wspinaczkę od innych sportów? Co czyni ją wyjątkową?

– Patrząc z perspektywy lat i biorąc za podstawę zarówno własne doświadczenia, jak i obserwacje czynione w skałach i na ścianach, trzy kwestie uznałbym za najważniejsze, choć bez trudu listę tę wydłużyłbym o kolejne korzyści. Na pierwszym miejscu (z zastrzeżeniem, ze to bardziej w kategoriach primus inter pares), jest to duża różnorodność doświadczeń, nie pozwalająca się znudzić, popaść w rutynę, wypalić. Każda droga, każdy problem bulderowy są inne, tak iż nawet znajdując się obok siebie na wyciągnięcie ręki, mogą oferować całkowicie różne wyzwania. Ta różnorodność to także niezwykła ewolucja w zakresie technik poruszania się w ścianie, w efekcie której czuję się jak wieczny uczeń wspinaczki. I nie ma w tym cienia przesady. Z technik poruszania się w ścianie, w duchu których stawiałem swoje pierwsze kroki, niewiele już zostało – musiałem całkowicie przemodelować swój repertuar motoryczny. Drugi wymiar wyjątkowości, po części zresztą powiązany z powyższym, to prawdziwe połączenie „ciała i umysłu”. Wspinaczka to nie tylko napinanie mięśni, ale niejednokrotnie rozwiązywanie prawdziwych łamigłówek umysłowych, w czym zresztą prym wiedzie buldering. Ileż to razy człowiek stoi przed problemem i główkuje jak tu w ogóle przyjąć pozycję startową. Last but not least, wspinaczka należy do nielicznych dyscyplin, które łączyłyby w sobie tak duże bogactwo ruchowe z autentyczną dostępnością dla każdego. Przypominając w tym pierwszym względzie gimnastykę przyrządową (którą także lubię), nie ma czegoś, co nazwałbym „wysokim progiem wejścia” – czyli poziomem umiejętności czy zdolności motorycznych, niezbędnych do tego, żeby w ogóle podjąć aktywność. Innymi słowy, przyprowadzisz na ścianę człowieka z przysłowiowej ulicy i znajdzie się dla niego co najmniej kilka dróg, na których wyżyje się ruchowo, będąc w stanie zmęczyć niemal każdy mięsień. Gdy tego samego człowieka przyprowadzisz na salę gimnastyczną, oferując mu kółka czy poręcze gimnastyczne, będzie w stanie co najwyżej sobie powisieć i pomachać nogami.

Jak wspinanie wpłynęło na Pana życie?

– Jednym słowem: gruntownie. W trudnych chwilach dawało siłę do życia i poczucie jego sensu, bez których te chwile pewnie ciężko byłoby przetrwać. Na treningach ze wspinaczki z sekcją AZS Uniwersytetu Śląskiego poznałem moją żonę – a to już gruntowny wpływ! Wspinanie wciąż zresztą stanowi naszą wspólną rodzinną aktywność.

Kariera sportowa nie zawsze musi oznaczać dążenie do wysokich wyników w sporcie wyczynowym. Jakie Pana zdaniem można obrać inne ścieżki kariery okołosportowej? Jak przekuć pasję do sportu w sposób na życie?

– Możliwości pełnienia ról społecznych związanych ze sportem, ale nie wiążących się z zawodnikiem i to na dodatek odnoszącym sukcesy, jest wiele. Najbardziej oczywista, to bycie instruktorem/trenerem, a spójrzmy ile w naszym kraju funkcjonuje mniejszych i większych sekcji wspinaczkowych! I wbrew pozorom wcale nie trzeba mieć za sobą jakiejś spektakularnej kariery zawodniczej, żeby się w takich rolach odnajdywać. Bywa nawet zależność wręcz odwrotna. Istnieje też duże zapotrzebowanie na konsultantów żywieniowych, fizjoterapeutów, trenerów personalnych, a są to zawody – zwłaszcza dwa ostatnie, których w przewidywalnej przyszłości raczej nie wyprze z rynku sztuczna inteligencja.

Zajmuje się Pan sportem nie tylko w praktyce, ale również od strony naukowej. W jaki sposób wpływa to na Pana postrzeganie sportu i własnych treningów?

– Uwielbiam gromadzić wiedzę na temat ludzkiego organizmu, jego funkcjonowania i czynników mających wpływ na zdrowie i sprawność. Staram się na tej bazie podchodzić świadomie do swoich treningów, co z jednej strony zapewne pozwala mi utrzymywać jako taką formę, mimo upływu lat, choć z drugiej strony wcale nie upraszcza tego procesu, bo jak głosi stara prawda: im więcej wiemy, tym bardziej dowiadujemy się, ile nie wiemy.

Wspinaczka jest naturalnym przedmiotem Pana rozważań naukowych, ale bada Pan również inne dziedziny sportu. Co w tej chwili znajduje się w obszarze Pana zainteresowań?

– Głównym obszarem zagadnień, którymi się zajmuję są psychospołeczne uwarunkowania aktywności fizycznej, więc – paradoksalnie – wspinaczką przez całe lata zajmowałem się wyłącznie od strony praktycznej dla samego siebie. Śledząc jednak na bieżąco wyniki badań, które publikowano w związku ze wspinaczką, dostrzegałem jednak istotne luki w ich tematyce. W szczególności był to brak badań nad efektywnością różnych metod wspinaczkowych, odżywiania czy suplementacji. Mam w głowie mnóstwo tematów, które chciałbym poruszyć, w szczególności związanych z takimi kwestiami jak efektywność różnych form i metod treningu oraz periodyzacji czy wspomaganiem żywieniowym. Różne okoliczności sprawiają, że nie jestem w stanie większości z tych pomysłów na bieżąco realizować, choć coś niecoś już zacząłem. Stąd np. badania nad wykorzystaniem suplementacji beta-alaniną czy efektywności zjawiska wzmocnienia poaktywacyjnego w ćwiczeniach siły eksplozywnej. Mam nadzieję, że jak w dobrym serialu „ciąg dalszy nastąpi” i przynajmniej część z chodzących mi po głowie projektów uda się podjąć.

Od lat startuje Pan jako zawodnik podczas Akademickich Mistrzostw Polski we wspinaczce sportowej. Jakie jest Pana najlepsze wspomnienie z tych zawodów?

– W ubiegłym roku na ścianie podszedł do mnie pewien młody człowiek, który stwierdził, że jakiejś 10 lat temu startował wraz ze mną w AMP-ach i dziś przychodzi mi podziękować za to, że wówczas go zainspirowałem dając nadzieję na możliwości długiego utrzymywania formy. Wprawdzie moja żona stwierdziła (z uśmiechem), że to już chyba czas umierać, ale nie ukrywam, że było to całkiem sympatyczne. W końcu dowiedzieć się, że jest się dla kogoś inspiracją, to niecodzienne doświadczenie.

Co uważa Pan za największy atut AMP-ów? Dlaczego Pana zdaniem warto brać w nich udział?

– Integrowanie środowiska studentów (i pracowników – choć ci akurat są w mniejszości) z różnych uczelni rozsianych po całej Polsce. Liczba startujących czyni z AMP-ów wydarzenie bez precedensu w skali kraju, przynajmniej jeśli chodzi o zawody wspinaczkowe. Zróżnicowany poziom uczestników oferuje okazję do rywalizacji najlepszych z najlepszymi, a mniej zaawansowanym, daje sposobność podpatrzenia i nauczenia się czegoś od lepszych kolegów i koleżanek.