– Nie lubię wyznaczać sobie celów. Jeżeli coś sobie założę, a później tego nie osiągnę, to tylko towarzyszy temu rozgoryczenie. Mam charakter, że dość wysoko zawieszam sobie poprzeczkę. Skupiam się bardziej na dobrym przygotowaniu i pokazaniu tego, co potrafię najlepiej. Dając z siebie sto procent, sukces może przyjść samoistnie – mówi w rozmowie z naszym portalem tenisista stołowy Jakub Folwarski, który wkrótce będzie wystąpi podczas uniwersjady w Neapolu.

– W połowie czerwca ciężko było złapać z Panem kontakt.

Rzeczywiście, wybrałem się na urlop zagraniczny, konkretnie do Tajlandii. O pełnym wypoczynku nie było jednak mowy – cały czas, mając w perspektywie uniwersjadę, przygotowywałem się fizycznie.

– Za Panem dwa sezony poza polską ligą. Dlaczego wybór padł na Holandię?

– Kiedy grałem w Polsce przez cztery-pięć lat, mając w I lidze czy turniejach na arenie krajowej tych samych rywali, zaczęła się u mnie wkradać rutyna. Potrzebowałem zmiany. Dostrzegałem dużo plusów wyjazdu do Holandii – zmiana środowiska, przeciwników, możliwość poznania innego szkolenia. Do tego mój klub, Enjoy & Deploy Taverzo, występował w Pucharze Ettu.

– Odczuł Pan przeskok pod względem organizacyjno-finansowym? Czy miał pan inne oferty?

– Porównując Eredivisie z polską I ligą, różnice są zdecydowane na korzyść Holandii. Propozycje z naszej Superligi? Były jakieś zapytania, ale bez konkretów.

– To nie była Pańska pierwsza przeprowadzka w karierze sportowej.

– Na początku swojej przygody z tenisem stołowym, do osiemnastego roku życia trenowałem przez cztery lata w Centrum Polskiego Tenisa Stołowego w Gdańsku. Później przeniosłem się do Krakowa, Gram stylem defensywnym, który jest preferowany przez niewielu zawodników, a i trenerzy nie za bardzo mają jeszcze pojęcie, jak go doskonalić. Tam szkoleniowcem był Chińczyk Xu Kai, u którego przez dwa lata dużo się nauczyłem. Potrzebowałem jednak następnej zmiany, stąd decyzja o przenosinach do Grodziska Mazowieckiego.

– Na co dzień, mimo gry za granicą ćwiczy pan z tamtejszą Dartom Bogorią.

Wybierając treningi z Bogorią, na pewno postąpiłem właściwie. Mimo że nie gram w tym klubie, to mogę podziękować trenerowi Tomaszowi Redzimskiemu za dbałość o moją osobę. Współpraca z tym klubem przynosi obopólne korzyści. Mój styl jest rzadkim wśród pingpongistów, a w Bogorii nie mają defensora do treningu. Ja mogę za to sparować z silnymi rywalami.

fot. archiwum prywatne zawodnika

– Nie było propozycji pozostania w roli ligowca w Bogorii?

– Na razie nie ma takiej opcji. Pamiętajmy, że Bogoria jest obecnie najlepszym klubem w Polsce – wygrała Superligę, a w Lidze Mistrzów dotarła do ćwierćfinału. Przede mną sporo nauki. Za wcześnie jest dla mnie na grę w takim klubie.

– W dni powszednie treningi w Polsce, w weekendy liga w Holandii – tenisista stołowy może tak funkcjonować na dłuższą metę?

– Grając w I lidze w Siedlcach, a trenując codziennie w Gdańsku czy Krakowie, zdążyłem się przyzwyczaić do takiego trybu. Podróż pociągiem po naszym kraju zajmowała mi 5-6 godzin, a lot do Holandii z Warszawy plus pociąg to łącznie około 2,5 godziny. Nie czułem więc żadnego fizycznego dyskomfortu.

– Po dwóch latach gry w Holandii następny sezon spędzi Pan na zapleczu niemieckiej Bundesligi.

Poczułem, że w nowym miejscu znajdę jeszcze większą motywację do rozwoju. W Holandii ośmiozespołowa liga była bardzo nierówna – pierwsze cztery drużyny są na dobrym poziomie, zaś druga połowa jest dwa-trzy razy słabsza od czołówki. Niektóre mecze wyglądały tak, że można było jechać nieprzygotowanym, a i tak odnosiło się sukces. O to jednak mi nie chodziło. Póki jestem młody, chcę się rozwijać i podnosić umiejętności. Analizując ofertę gry w TTC Fortunie Passau, nie znalazłem żadnych minusów. Czas pokaże, ale mam przeczucie, że wykonuję właściwy krok.

– Start w Uniwersjadzie w Neapolu będzie kolejną dużą imprezą dla Pana. Przed laty startował Pan w mistrzostwach świata juniorów w Szanghaju.

Bardzo miło wspominam pobyt w Chinach. To było moje pierwsze zawody dużej rangi. Wraz z drużyną wyszliśmy wtedy z pierwszej grupy, ale z drugiej już nie. Ostatecznie skończyliśmy rywalizację na miejscach 9-16. Na takich zawodach zawsze jest bardzo wysoki poziom. Wówczas zadowolony byłem z samego faktu, iż udało mi się tam wystartować.

– Z jakimi nadziejami podchodzi Pan do startu we Włoszech? Co będzie priorytetem – udany występ indywidualnie czy w drużynie?

– Nie lubię wyznaczać sobie celów. Jeżeli coś sobie założę, a później tego nie osiągnę, to tylko towarzyszy temu rozgoryczenie. Mam charakter, że dość wysoko zawieszam sobie poprzeczkę. Skupiam się bardziej na dobrym przygotowaniu i pokazaniu tego, co potrafię najlepiej. Dając z siebie sto procent, sukces może przyjść samoistnie.

– Uniwersjada to taki przedsmak letnich igrzysk olimpijskich…

– Tak mocno nie wybiegam w przyszłość. Poza tym bardzo ciężko będzie się dostać do kadry na Tokio. Trzeba startować w dużej liczbie turniejów, a PZTS nie ma aż tylu pieniędzy, by pozwolić na takie występy. Nie mam więc możliwości zdobycia kwalifikacji na igrzyska, tym niemniej jednak jestem bardzo zadowolony, że będę mógł reprezentować Polskę w Neapolu. Uniwersjada to przecież taka namiastka igrzysk. Rozmawiałem z kolegami, którzy dwa lata temu byli w Tajwanie. Bardzo chwalili sobie klimat tej imprezy.

– Niewiadomą pozostaje kwestia Pańskiego startu na igrzyskach olimpijskich w Japonii, natomiast zabrakło Pana w kadrze Polski na Igrzyska Europejskie w Mińsku. Męską część zespołu tworzyli Jakub Dyjas i Marek Badowski.

Kuba na co dzień trenuje w Niemczech, Sparowaliśmy ze sobą nie jeden raz, choćby w Gdańsku. Z kolei z Markiem trenujemy w Grodzisku. Bardzo dobrze się znamy – uczestniczyliśmy w mistrzostwach Europy, w zawodach z cyklu World Tour, w imprezach juniorskich.

– Dużo brakuje Panu do poziomu tej dwójki?

– Staram się nie porównywać do innych zawodników. Trzeba pamiętać, że preferujemy inne style – oni atakujący, zaś ja defensywny. Tak jak mówiłem, skupiam się na sobie. Małymi krokami chcę iść do przodu.

– Wśród zawodników ma Pan swój wzór?

– Na pewno jest to Panagiotis Gionis, z którym nie raz udało mi się trenować. Podpatruję różne jego elementy gry. Z innych zagranicznych zawodników staram się wzorować na Koreańczyku Joo Se Hyuk.

– Jest Pan studentem Wyższej Szkoły Edukacji w Sporcie w Warszawie.

– Studiuję już czwarty rok na kierunku wychowanie fizyczne, obecnie na pierwszym roku studiów magisterskich. W zeszłym roku udało mi się obronić licencjat. Te studia są bardzo przychylne dla sportowców. Dzięki temu udaje mi się trenować dwa razy dziennie, poświęcając na to łącznie pięć godzin. Od razu po maturze zapisałem się na studia w Krakowie, również na wychowanie fizyczne. Niestety, wówczas nie było jednak możliwość połączenia ich z trenowaniem.

– Tenis stołowy i rozmowy o nim pewnie towarzyszą Panu również w życiu prywatnym. Pańska dziewczyna, Aleksandra Falarz, także uprawia ten sport.

– Ola jest nawet mistrzynią Polski juniorek. Poznaliśmy się w Gdańsku, w czasach moich treningów w centrum treningowym PZTS. Razem mieszkamy w Grodzisku Mazowieckim – ja trenuję z miejscową Bogoria, a ona ćwiczy i występuje na co dzień w Nadarzynie.

Rozmawiali: Paweł Skraba i Artur Kluskiewicz

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj