Pandemia koronawirusa mocno ograniczyła działalność AZS-u, podobnie jak każdej innej instytucji sportowej. Rozgrywki zostały zawieszone, a trening dozwolony jedynie w formie indywidualnej. Rzecz to niezwykła, ale jeśli pogrzebiemy w historii, to okaże się, że ograniczanie sportu, z powodów widzialnego lub niewidzialnego wroga bywało już kilkakrotnie. Sam dobrze pamiętam, gdy w 1981-82 r. z powodu stanu wojennego rozgrywki akademickie zostały zawieszone, a przez kilka miesięcy na życie AZS-u większy wpływ miał oficer polityczny Ludowego Wojska Polskiego, niż trener czy działacz sportowy. Przyjrzyjmy się, jak to dawniej bywało, gdy ludzie sportu musieli się zmierzyć z trudnym czasem zarazy.

Gdy nie znano jeszcze słowa „sport”

Zacznijmy od początków XIX wieku, gdy AZS-u jeszcze nie wymyślono, jeszcze nie urodził się baron Pierre de Coubertin, a słowa „sport” nie było w słowniku wyrazów polskich. Nie oznacza to, że żadnych przejawów sportowego zmagania społeczeństwo polskie nie znało. Mniej więcej dwieście lat temu w Warszawie, niejaki Hieronim Pawłowski w Parku Saskim urządzał pokazy biegowe. Biegał szybko, więc było na co popatrzeć. Tym bardziej, że biegał tyłem. Dla pieniędzy, bo za możliwość obejrzenia „szybkobiegacza tyłem” płacono pieniądze.

W tym samym czasie w sławnym Liceum Krzemienieckim wykładał niezwykle zdolny lekarz Karol Kaczkowski. Jako się rzekło, słowa „sport” nie znał, ale co ważniejsze, rozumiał jego istotę. Kaczkowski zauważył, że jeśli młody człowiek uprawia różne gry na świeżym powietrzu, jeździ konno, fechtuje, pływa, dużo spaceruje – jest zdrowszy. Starożytna maksyma „W zdrowym ciele zdrowy duch” na nowo musiała być przypomniana. I właśnie w Krzemieńcu zaczęto odbywać „wyścigi biegiem do zmierzenia”. Krzemienieccy uczniowie biegali nie tak jak Pawłowski – dla pieniędzy (i nie tyłem!), ale dla idei.

Karol Kaczkowski (1797-1867), fot. ze Zbiorów BN Polona
Książka Karola Kaczkowskiego na temat epidemii z 1831 r. fot. ze Zbiorów BN Polona

Pawłowskiego i Kaczkowskiego coś jednak łączyło. Byli tymi pierwszymi, którzy rozumieli, że sport po prostu jest fajny. Być może obaj panowie spotkali się, bo w końcu 1829 r. Kaczkowski przyjechał do Warszawy, by zostać profesorem na Uniwersytecie Warszawskim. Wykładał medycynę, i kto wie, czy nie wszczepił by studentom bakcyla sportu. Wybuchło jednak Powstanie Listopadowe i pan profesor został naczelnym lekarzem Armii Polskiej. Teraz bronił polskiego żołnierza przez wszelkimi bakcylami. W 1831 r. rozszalała się epidemia cholery a Kaczkowski stał się pionierem polskiej epidemiologii. Napisał książkę o tym, jak bronić się „przed wszelakim zarazom i szkodliwym wyziewom”. W swych pracach zalecał szczepienia przeciw ospie, które w kraju nad Wisłą zaczęto stosować już w 1806 r.

O Pawłowskim słuch zaginął. Kaczkowski przestał wykładać, a jego Liceum Krzemienieckie, jak i Uniwersytet Warszawski, car kazał zamknąć. Jednak sława jaką zyskał w tych dwóch instytucjach oświaty, sprawiła, że na stałe wszedł do polskiej historii. Nie bez przyczyny Wojskowy Instytut Higieny i Epidemiologii nosi dziś jego imię.

Gdy narodził się sport polski

Pierwsze Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół” na ziemiach polskich powstało we Lwowie w 1867 r. zaczęto już wtedy używać słowa sport, choć początkowo odnosiło się to do wyścigów konnych. Kilka lat później, czyli w latach siedemdziesiątych medycynę studiował na UW student rodem z Litwy Odo Bujwid. Po skończonych studiach przeniósł się do Krakowa, by nauczać medycyny krakowskich żaków. Profesora Bujwida zaczęto uważać za  pierwszego polskiego bakteriologa. Był jednym z pierwszych polskich naukowców zajmujących się wytwórczością szczepionek leczniczych, przeprowadził pionierskie szczepienia przeciwko wściekliźnie. Można powiedzieć, że stawał się kontynuatorem zainteresowań badawczych Karola Kaczkowskiego. Tak jak Kaczkowski rozumiał sport, tyle że przyszło mu żyć w łatwiejszych czasach, gdy na Uniwersytecie Jagiellońskim sport zaczynał sobie zdobywać zwolenników. Gdy w 1908 założono AZS Kraków, prof. Bujwid był wśród ojców założycieli. Dwie jego córki (Jadwiga i Helena) były w sekcji narciarskiej i wioślarskiej. W wolnej już Polsce Bujwid został honorowym prezesem AZS Kraków. W ślady ojca poszła córka Helena, która jak wiemy była jedną z pierwszych sportsmenek AZS Kraków, a kilkanaście lat potem pracowała jako lekarz w nadzorze sanitarnym i w stacji Sanitarni-Epidemiologicznej w Myślenicach.

Odo Bujwid (1857-1942), prof. medycyny i prezes honorowy AZS Kraków, fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Szczepienia w Instytucie O. Bujwida przeciw wściekliźnie, il. „Biesiada Literacka” 1886 r.

Wielce prawdopodobne, że w połowie lipca 1918 r. rodzina Bujwidów była na uroczystości otwarcia przystani wioślarskiej AZS Kraków. Uroczystość była piękna, przyszło sporo ludzi. Mistrzem ceremonii był prof. Walery Goetel, wtedy kierownik sekcji wioślarskiej, a już wkrótce wieloletni prezes AZS Kraków. W tym samym numerze Ilustrowanego Kuriera Codziennego, w którym informowano o otwarciu przystani AZS, pokazała się też informacja o kolejnych ofiarach grypy zwanej „hiszpanką”. Wielu zarażonych było nie tylko w Krakowie, ale też w Zakopanym i Nowym Targu. I tu dochodzi do styku poruszanych w niniejszym artykule kilku tematów: Sport, epidemiologia i wielka zaraza znalazły się w jednym worku, a w moim tekście, w jednym – następnym rozdziale.

Gdy rodziła się wolność i …rozprzestrzeniała „hiszpanka”

Pierwszy raz ta epidemia grypy dopadła Galicje już wiosną 1918 r. Wtedy jeszcze była niegroźna. Chory trochę kaszlał, dostawał gorączki ale po tygodniu zdrowiał. Nazywano to potocznie „gorączką ukraińską” i lekceważono. Jednak grypa powróciła z nową siłą i latem 1918 zaatakowała najpierw Kraków. Chorobę nazwano „hiszpanką”, bo niby tam – jak błędnie myślano – ta zaraza się wylęgła. Miarodajne czynniki stwierdzały, że do Galicji bakcyle tej influencji przywędrowały z Wiednia. Kto wie, może przywlekła je jakaś drużyna futbolowa (od lipca 1918 r. do października w Krakowie grały np. S.C. Simmering Wiedeń czy FC Wacker Wiedeń), a może żołnierze jadący z Wiednia przez Kraków na front. Przecież latem 1918 r. Kraków, Lwów i Wiedeń znajdowały się wciąż jeszcze w jednym cesarsko-królewskim państwie Habsburgów. Bariery izolacyjnej w postaci granicy – nie było.

Początkowo wydawało się, że przez tą drugą falę grypy mieszkańcy przejdą bezboleśnie, tak jak wiosną. W sierpniu i wrześniu okazało, że tak nie będzie. „Hiszpanka” powodowała krwotoki z nosa i jelit. Często powodowała zapalenie płuc, a to niekiedy kończyło się śmiercią.

Epidemia grypy „hiszpanki” w Stanach Zjednoczonych spowodowała utworzenie prowizorycznych szpitali polowych w halach targowych i salach gimnastycznych, Źródło foto: wiki commons]

W październiku choroba budziła już popłoch, a lekarze ostrzegali. Najpierw dr Bolesław Kwaśniewski całym swoim autorytetem twierdził, że nie jest to zwykła grypa, lecz choroba zakaźna i chorego trzeba izolować. Postulował, aby …częściej myć ręce mydłem. Inne rady dawał zaś naukowiec z Wiednia prof. Hochsinger: „Trzeba unikać podróży kolejami, bo wozy kolejowe są wędrującymi ogniskami tej choroby”. Poważne gremium Lwowskie Towarzystwo Lekarskie radziło leczyć „hiszpankę” ówczesnym lekiem na kiłę – salvarsanem, co zdaje się nie było takie głupie, wszak salvarsan był pierwszym skutecznym środkiem antybakteryjnym. Znaleźli się też ludowi mędrcy, którzy wierzyli, że zarazę zabija odpowiednia dawka alkoholu. Jedna ze zwrotek ułożonego „na cześć Hiszpanki” wierszyka brzmiała:

Jeden koniak, dwa koniaki
Nie pomogło, są oznaki
Że gorączka, w skroniach młoty
I kaszelek i wymioty

Popularnym lekiem przeciw „hiszpance” miał być Salvarsan. Zdjęcie z 1910. Źródło: wikipedia

Tymczasem w Krakowie na „hiszpankę” w ciągu tygodnia (od 6 X do 12 X) zmarło 90 osób, wśród nich ceniony kupiec Gustaw Bazs. Owego nieszczęśnika wymieniam z uwagi na nazwisko, w którym wśród czterech liter … kryje się nasz „AZS”. W rzeczywistości nieszczęsny kupiec nie miał z naszym związkiem nic wspólnego. W tym czasie szpitale alarmowały, że lekarze z powodu hiszpanki są przemęczeni, a automobil karetki pogotowia, przewoził tylko jednego dnia 17 ciężko chorych na płuca ludzi. We Lwowie zanotowano, że najczęściej ofiarą „hiszpanki” padają młodzi ludzie.

Amerykański ambulans pogotowia ratunkowego przewożący chorych na „hiszpankę”, Sant Louis 1918 r. Żródło: wiki commons

Chorowano nie tylko w dużych miastach Galicji. „Głos Narodu” donosił, że pod 10-tysięcznym Sokalem: „Śmiertelność jest tak wysoka, że stolarze po wsiach i miasteczkach nie robią nic innego tylko trumny”.

Mimo lęku przed „hiszpanką” nie domagano się odwoływania imprez kulturalnych czy sportowych. Znamienne, że pod koniec września 1918 r. w Warszawie odbył się I Zjazd Polskich Stowarzyszeń Sportowych i Gimnastycznych. Środowisko AZS odgrywało w tym zjeździe jedną z głównych ról. W ramach zjazdu zorganizowano kilka masowych imprez sportowych a kilkunastu znanych i cenionych działaczy (głównie lekarzy higienistów) wygłosiło referaty na temat kultury fizycznej i zdrowia. Nikt nawet nie zająknął się na temat niebezpieczeństwa, jaka niosła „hiszpańska” grypa. Inna sprawa, że epidemia w Warszawie jeszcze nie uderzyła z całą mocą.

Plakat Zjazdu Polskich Stowarzyszeń Sportowych i Gimnastycznych, we wrześniu 1918 r. w Warszawie. Zbiory DŻS, Biblioteka UW

Wkrótce w Krakowie zaś, pojawiły się pierwsze głosy rodziców postulujące zamknięcie szkół, które uznawano za rozsadnika zarazy.

W końcu października na forum krakowskiej rady miejskiej dyskutowano o tym problemie, a jednym z dyskutantów był prof. UJ Franciszek Krzyształowicz. To kolejna osoba wyjątkowo rozumiejąca sport. Uczony ten za młodu był taternikiem i miał osiągnięcia we wspinaczce wysokogórskiej. Jako naukowiec badał rzeczy o paskudnych nazwach: liszajce żrące, krętki blade i wypryski świerzbiączkowe. (Brrr!). W 1918 r, służył swą radą Krakowowi, ale już za kilka miesięcy przeniesie się do Warszawy by zostać profesorem UW. W 1924 r. zostanie nawet na rok rektorem warszawskiej Alma Mater i wtedy też powoła Lektorat Wychowania Fizycznego.

Franciszek Krzyształowicz (1868-1931), prof. medycyny UJ i UW, Zbiory własne autora. Poczet rektorów UW

Pod koniec października zauważono, że „hiszpanka” w Galicji zaczyna mijać. Krakowski magistrat ustalił, że szkół zamykać nie będzie. Pojawiły się natomiast inne wyzwania i czasy stawały się dla Polaków przełomowe. W listopadzie granice między zaborami zaczęły znikać. Nadchodziła wolność.

Zniknięcie zaborczych kordonów przyniosło tą konsekwencję, że Polacy zaczęli się przemieszczać i tak jak prof. Krzyształowicz wyjeżdżać z Krakowa do Warszawy. „Hiszpańska zaraza” w syrenim grodzie uderzyła z całą mocą. Warszawski prof. medycyny Władysław Szenajch w swej pracy z 1920 r.: Z epidemiologii influenzy w Warszawie, obliczył, że w Warszawie według danych magistratu zmarło na „hiszpankę” ok. 1200 osób. Warto zauważyć, że Szenajch w swym życiu prywatnym nie ukrywał zainteresowań sportowych. Jego syn- Aleksander należał na początku lat dwudziestych do najlepszych piłkarzy i lekkoatletów. W 1924 r. Aleksander Szenajch zostanie nawet olimpijczykiem.

Wróćmy do Warszawy z listopada 1918 r. Imprezy sportowe nie odbywały się, ale nie z powodu epidemii. Młodzi ludzie masowo zaciągali się do wojska, by walczyć o nową Polskę. W takim czasie, nie wypadało uganiać się za piłką, więc studenci z warszawskiego AZS, rozbrajali Niemców i tworzyli swoiste studenckie wojsko -Legię Akademicką. Pod wodzą Wł. Nadratowskiego opanowali przystań niemieckiego klubu wioślarskiego, przez co zapobiegli wywozowi cennego sprzętu do Niemiec. O epidemii „hiszpanki” nikt nie myślał, a zaraza dalej czyniła spustoszenia. Oto student UW – ochotnik Legii Akademickiej Stanisław Szor pełnił 24 listopada wartę przed opanowanym strategicznym obiektem. Ktoś zauważył, że pełniąc służbę mocno kaszlał i pluł krwią. Pod koniec warty, był zlany potem i ledwie przytomny. Po kilku godzinach już nie żył. Taka właśnie była „hiszpanka”. W 1919 r. zaraza zaczęła mijać.

Alegoria zarazy dotykającej żołnierza, 1918 r. Żródło: wiki commons.

W „Kurierze Poznańskim” w owym czasie wydrukowano taki oto wierszyk poświęcony hiszpance (fragmenty):

Przyszła kryska na Matyska
Hiszpanka za gardło ściska
Ja się nie dam- krzyczał z pychą
Aż i jego wzięło licho

W kościach strzyka w stawach darcie
A myśl jedna wciąż uparcie
Wije się jak nić czerwona
Ach to ona, ach to ona!
Ta hiszpanka utrapiona
Nie ma rady, los nie służka
Trzeba zatem iść do łóżka

Ta pandemia grypy spowodowała w całym świecie śmierć kilkudziesięciu milionów ludzi, więcej niż pochłonęły działania militarne toczącej się wtedy I wojny światowej.

Wydaje się, że na ziemiach polskich o zgrozie zarazy przekonano się zbyt późno. Nikt nie odwoływał z powodu „hiszpanki” imprez masowych. Inna sprawa, że grypa przegrała z dziejowymi meandrami jakie przeżywała Polska. Odzyskaliśmy niepodległość i któż wtedy miał głowę by rozprawiać o zarazie.

Wirusa powodującego tę chorobę wykryto dopiero kilkanaście lat później. Straty jakie spowodowała „hiszpanka” w Polsce do dziś są trudne do oszacowania. Historycy ostrożnie podają, że mogło to być jakieś 150 do 250 tysięcy ludzi, a łącznie mogło na nią chorować nawet 6 milionów Polaków.

Zakończenie

Lekarze zazwyczaj rozumieli fascynacje sportowe młodego pokolenia i w dziejach akademickiego sportu znajdziemy wiele takich postaci. W powyższym artykule, zainteresowali mnie jednak tylko ci lekarze-miłośnicy sportu, którzy swe umiejętności medyczne wykorzystywali do zwalczania epidemii. W 1918 r. podczas epidemii „hiszpanki” radzono, by myć ręce, unikać jazdy koleją, a nawet by spożywać alkohol. Nieśmiało proponowano zamknięcie szkół. Najwyraźniej jednak, nie zauważono faktu, że w czasach epidemii rozgrywanie meczów, które gromadziły sporą publiczność, niosło z sobą ryzyko zarażania innych i szerzenia epidemii. W czasach zarazy, sport nie zawsze równa się zdrowie.

Robert Gawkowski


Robert Gawkowski jest doktorem historii i autorem kilkudziesięciu prac badawczych dotyczących przede wszystkim historii sportu. W jego dorobku są m.in. Encyklopedia klubów sportowych Warszawy i jej najbliższych okolic w latach 1918-39 (Warszawa 2007), Sport w II RP (Warszawa 2012), Futbol dawnej Warszawy (Warszawa 2014).

Jest varsavianistą, a z racji swego zawodu (pracownik naukowy Archiwum Uniwersytetu Warszawskiego) publikował też pozycje dotyczącą dziejów największej warszawskiej uczelni: w tym Poczet rektorów UW (Warszawa 2016). Od 2012 zasiada w zarządzie Towarzystwa Miłośników Historii. Laureat kilku znaczących nagród historycznych m.in. KLIO (2014) i Varsaviana (2008).

Od lat studenckich był członkiem AZS UW, a w latach 1994-2001 prezesem tego klubu.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj