Już 24 sierpnia w Tokio rozpoczną się igrzyska paraolimpijskie, w których rywalizować będzie 89 reprezentantów Polski z niepełnosprawnościami. Wśród nich jest jeden z zawodników Akademickiego Związku Sportowego – Wojciech Makowski.

Niewidomy pływak z AZS AWF Wrocław jest srebrnym medalistą igrzysk w Rio de Janeiro, mistrzem świata oraz Europy. Utytułowany 29-latek nigdy nie planował uprawiania sportu zawodowo, miał inne plany. Jego kariera nabrała rozpędu, gdy rozpoczął studia na Uniwersytecie Warszawskim. Prócz pływania, uwielbia rap. W 2016 roku nagrał płytę „Czego oczy nie widzą”. Przeczytaj rozmowę z Wojtkiem na kilka dni przed wylotem do Tokio.

To Twój kolejny wyjazd na igrzyska paraolimpijskie. Czy przygotowania i nastawienie wygląda inaczej niż w przypadku Rio?

– Od igrzysk w Rio de Janeiro zmieniło się w moim życiu naprawdę sporo. Przygotowania do tych w Tokio wyglądały i wyglądają z pewnością zupełnie inaczej. Ze względu na to, że jestem już starszym zawodnikiem, trening jest nieco bardziej elastyczny i mój trener dostosowuje go do moich fizycznych możliwości. Duży nacisk położyliśmy również na technikę pływania, szczególnie w moim najważniejszym stylu, którym jest grzbiet. Jeżeli chodzi natomiast o nastawienie, to staram się, żeby było przynajmniej podobne, jak przed pięcioma laty. Nie chcę nakładać na siebie zbyt dużego ciężaru pod postacią oczekiwań, a tym bardziej wymagań, bo nauczyłem się, że im bardziej lekko się czuję, tym bardziej woda mnie poniesie. Trener zdecydowanie mi w tym pomaga. Czuję, że mi ufa, nie wywiera żadnej presji i zawsze potrafi dobrze doradzić. Mimo, że na co dzień współpracujemy dopiero od roku, już teraz wiem, że przeprowadzka do Wrocławia, żeby było to możliwe, była dobrym wyborem.

W Brazylii „wypłynąłeś” srebrny medal, jesteś mistrzem świata i Europy. Czy masz jeszcze jakieś marzenia sportowe? 

– Każde zawody, które dobiegają ku końcowi są już przeszłością, a sportowiec, żeby utrzymać motywację do treningu, automatycznie musi wyznaczyć sobie nowe cele. Obecnie nie myślę o tych medalach, które zdobyłem, bo w kontekście kolejnych startów nie mają one żadnego znaczenia. Mam swoje cele na igrzyska w Tokio, ale mam też kolejne na czas po nich. Mam nadzieję, że zdołam zrealizować jeszcze wiele ze swoich pływackich marzeń i to napędza mnie właśnie do codziennej pracy.

Przeglądając Twoją długą listę osiągnięć, można zauważyć, że najwyższe laury zdobywasz na dystansie 100 metrów stylem grzbietowym. Czy to Twój koronny dystans i styl?

– Zgadza się. Dystans stu metrów stylem grzbietowym jest dla mnie najważniejszym. Na arenie międzynarodowej startuję jeszcze na 50 i 100 metrów kraulem i na tych dystansach również zdarza mi się powalczyć o dobre wyniki. Grzbiet jest jednak dla mnie koronny i właśnie na niego kładziemy z trenerem największy nacisk w treningach.

Jesteś członkiem kadry narodowej. Czy wymaga to wielu wyrzeczeń?

– Do wszystkiego w życiu dochodzi się codzienną pracą i to jest chyba jedna z najbardziej uniwersalnych reguł we wszechświecie. Zawód sportowca jest natomiast bardzo wymagający i żeby uprawiać go z powodzeniem, nie wystarczy tylko stawiać się na treningach, tak jak w biurze czy na hali produkcyjnej, zrobić swoje, iść potem do domu i zapomnieć. Na większości z nich trzeba świadomie przełamywać zmęczenie i wrodzoną niechęć do bólu. Następnie trzeba się zregenerować, co wiąże się z odpowiednią ilością czasu na sen i rezygnowania z wielu typowych dla ludzi aktywności wieczorami i w weekendy. To wszystko sprawia, że sport to nie tylko praca czy pasja, ale przede wszystkim styl życia. Jeżeli natomiast robi się to z własnej woli i z przekonaniem, że ma to sens, to każde wyrzeczenie staje się częścią drogi, którą sami chcemy kroczyć.

Na zdjęciu od prawej: Wojciech Makowski i trener Wojciech Seidel.

Jesteś osobą niewidomą. Czy możesz opisać w jaki sposób wyczuwasz, że zbliżasz się do ściany, by wykonać nawrót? W jaki sposób utrzymujesz kierunek by płynąć po torze w linii?

– Ze względu na to, że nie widzę, nie mogę zobaczyć zbliżającej się ściany w basenie. W trakcie treningów radzę sobie z tym bardzo prosto, ponieważ mniej więcej na odległość szerokości ramion od obu ścian, zawiązuję na linach elastyczne linki. Napływając wtedy na nie czuję, że tor się kończy i należy wykonać nawrót. Podczas zawodów natomiast takie rozwiązanie nie jest możliwe ze względów technicznych. W momencie nawrotu i finiszu każdy niewidomy zawodnik musi dostać sygnał od swoich taperów. Taperzy to najczęściej trenerzy, którzy stoją przy obu końcach basenu podczas startu i uderzają płynącego zawodnika specjalną tyczką, w zależności od stylu w plecy, klatkę piersiową czy bark. W ten sposób płynący dostaje informację, że trzeba zawracać lub finiszować. Tapowanie to dodatkowy element, w porównaniu do pływania osób widzących, który trzeba solidnie i indywidualnie wytrenować, bo uderzenie musi nastąpić w odpowiednim momencie i w odpowiedniej odległości od ściany. Zachowanie prostej trajektorii płynięcia również wymaga sporo wyczucia i doświadczenia. Płynięcie w prostej linii środkiem toru przez cały dystans jest praktycznie niemożliwe, dlatego niewidomi zawodnicy schodzą zwykle do jednej z lin i starają się jej trzymać, kontrolując ją delikatnie dłonią lub barkiem.

Kiedy i jak rozpoczęła się Twoja przygoda ze sportem? Czy od początku stawiałeś na pływanie i dlaczego w poświęciłeś się tej dyscyplinie? 

– Moja przygoda ze sportem rozpoczęła się bardzo dawno, bo właściwie 20 lat temu. Mój tata i brat również byli pływakami i rywalizowali na szczeblu mistrzostw Polski, oczywiście pośród osób w pełni sprawnych. Moi rodzice stwierdzili, że ja również powinienem umieć pływać i zaprowadzili mnie na lekcje nauki. Chodziłem więc na basen rekreacyjnie, kilka razy w tygodniu aż do momentu ukończenia gimnazjum. Nigdy nie spodziewałem się, że kiedykolwiek zostanę zawodowym sportowcem. Pływanie pojawiło się na nowo w moim życiu w czasie studiów w Warszawie, kiedy to konieczne było zaliczenie zajęć z WF-u. Trafiłem wtedy do sekcji osób z niepełnosprawnościami przy Uniwersytecie Warszawskim, na którym studiowałem zarządzanie. Mówiąc szczerze, zupełnie nie spodziewałem się, że sprawy nabiorą takiego obrotu, bo plany na życie miałem całkowicie inne. Nigdy nie bałem się jednak próbować i wierzyć i dlatego dzisiaj jestem na ostatniej prostej do drugich igrzysk, na których jako zawodnik AZS AWF Wrocław dumnie będę reprezentować nasz kraj oraz klub.

Czy muzyka pomaga w przygotowaniach do startu? Pytam nieprzypadkowo, bo wiem, że nagrałeś płytę. 

– Nigdy nie słucham muzyki bezpośrednio tuż przed samym startem. Wtedy raczej koncentruję się w sobie i wolę się nie rozpraszać. Na co dzień jednak nie wyobrażam sobie dnia bez muzyki. Słucham dosłownie wszystkiego, co wyda mi się ciekawe i inspirujące – od rapu, przez pop i elektronikę, aż po muzykę filmową. Rap natomiast jest sposobem zmaterializowania moich myśli. Piszę teksty od wielu lat i kiedy uda mi się tylko znaleźć trochę czasu, jadę do Domofonii – mojego ulubionego studia w Warszawie i nagrywam. Wyrzucam w ten sposób z siebie różne rzeczy, o których dużo myślę, a nie mam okazji opowiedzieć o nich publicznie. Ponad to zwyczajnie lubię tworzyć, lubię muzykę i łączę w ten sposób swoje potrzeby z jedną z największych przyjemności w życiu, jaką stanowi dla mnie muzyka.

W aktywności fizycznej osób z niepełnosprawnościami często zdarza się, że sport staje się nowym pomysłem na życie. Podobnie w przypadku Wojtka, który inaczej układał swoje plany na przyszłość. W życiu osób z dysfunkcjami uprawianie sportu spełnia niezwykle istotną rolę. Poza aspektem zdrowotnym równie ważne okazuje się poczucie przynależności do grupy i otwarcie się na nowe możliwości. Trzymamy kciuki za Wojtka oraz wszystkich azetesiaków z niepełnosprawnościami, aby udało im się spełniać kolejne, sportowe marzenia.