Magdalena Warakomska po raz drugi wystartuje w Uniwersjadzie. W imieniu naszych sportowców złożyła przysięgę, a na ceremonii otwarcia poniesie polską flagę.
Piotr Chłystek: Wczoraj składała pani przysięgę, a za kilkadziesiąt godzin wystąpi w roli chorążego naszej reprezentacji podczas ceremonii otwarcia. To powoduje przyspieszone bicie serca, dodatkowy stres?
Magdalena Warakomska: Wręcz przeciwnie. Odbieram to bardzo pozytywnie. Cieszę się, że ktoś mnie dostrzegł.
Czego się pani spodziewa w Krasnojarsku?
Za mną bardzo długa przerwa od startów. W zasadzie od igrzysk w Pjongczangu nie miałam styczności ze światową czołówką, ponieważ trener kadry nie brał mnie potem na zawody Pucharu Świata. Wobec tego czuję się trochę niepewnie. Jest lekki stres, ale wiem, że dobrze przepracowałam okres przygotowawczy. Mam nadzieję, że poczuję luz fizyczny i psychiczny. Taki jak kiedyś. Ponadto liczę, że dopisze mi szczęście. Ono w tej dyscyplinie jest akurat potrzebne. Jadę do Rosji po medal, ale jeśli fortuna się chociaż lekko się nie uśmiechnie, to będzie o niego bardzo trudno.
Jakiego poziomu spodziewa się pani w Rosji?
Z pewnością poziom będzie wysoki. Dwa lata temu w Kazachstanie stawka była naprawdę mocna, przyjechały też czołowe zawodniczki z Azji. Co prawda za kilka dni rozpoczną się mistrzostwa świata w Bułgarii, zatem nie wszyscy mogą pojawić się w najsilniejszych składach, ale w takich krajach jak Korea Południowa czy Chiny drugi garnitur jest tak samo silny jak pierwszy.
Na poprzedniej Uniwersjadzie zajęła pani 8. miejsce na 1500 metrów. Jak pani wspomina ten start, który był… dość dziwny.
Rzeczywiście. Dojechałam na metę jako trzecia i przez chwilę cieszyłam się z medalu! Niestety, zostałam zdyskwalifikowana. Koreanka się przewróciła, a sędziowie podczas analizy wideo dostrzegli, że w całą sytuację była zamieszana moja ręka (śmiech). Uznali, że to ja ją popchnęłam, więc automatycznie spadłam na ósme miejsce, ale i tak byłam zadowolona ze swojego występu.
Ma pani za sobą już także debiut olimpijski. W Pjongczangu została pani pierwszą Polką, która wystartowała na trzech dystansach.
Taka decyzja bardzo mnie zmotywowała. Premierowy występ na 500m mi nie wyszedł. Stres wziął górę i popsułam sprawę na starcie, wdając się w przepychanki, a na tak krótkim dystansie trudno odrobić jakiekolwiek straty. Ze startu na kilometr byłam już bardzo zadowolona, na 1500 też było nieźle. To była wartościowa lekcja. Mam nadzieję, że dotrwam do kolejnych igrzysk i będę miała jeszcze szansę powalczyć o olimpijskie medale.
Co pani zapamiętała z pobytu w Korei Południowej?
To, że igrzyska są bardzo podobne do… Uniwersjady. Dzięki występowi w 2017 roku w Ałmatach, przyjeżdżając do Korei miałam wrażenie, że nie jestem na igrzyskach po raz pierwszy. Wiadomo, że to inna ranga i stawka, ale otoczka niemal bliźniacza, także dzięki wiosce dla zawodników. Szkoda tylko, że nie poszłam na ceremonię otwarcia, ale niedługo po niej mieliśmy pierwszy start. Poza tym do stadionu mieliśmy kawałek drogi, było bardzo zimno, więc takie wyjście byłoby nieodpowiedzialne.
Czy chorąży akademickiej reprezentacji ma trudności, by połączyć wyczynowe uprawianie sportu z nauką?
Choć pochodzę z Białegostoku, to od kilku lat trenuję w klubie na Politechnice Opolskiej, gdzie studiuję wychowanie fizyczne. I czuję tam wsparcie, zwłaszcza w tak trudnych okresach jak sesja. Dzięki temu nie mam większych problemów i mogę godnie reprezentować swoją uczelnię.
Materiał dostępny także na stronie Przeglądu Sportowego: TUTAJ