Na bieżni zachwycała, a w mediach społecznościowych także rapowała – olimpijka z Rio de Janeiro Emilia Ankiewicz zakończyła karierę sportową. W jej koronnej konkurencji, czyli biegu na 400 m przez płotki, ważne są kroki, a była zawodniczka ma już plan na kilka następnych.  

W ostatni dzień wakacji spotykamy się z Emilią Ankiewicz na trybunach stadionu warszawskiego AWF. Na bieżni ćwiczy grupa zawodników i co chwilę ktoś pozdrawia naszą rozmówczynię. Spotykamy się we wtorek, kiedy to zwykle płotkarka miałaby w planie wytrzymałość szybkościową. Jednak już nie musi trzymać się reżimowego planu.

Nie tak dawno 30-letnia biegaczka poinformowała o zakończeniu kariery, co nie oznacza jednak że kończy ze sportem. Dalej chce pozostać aktywna, ale już tylko uprawiając go dla przyjemności i zdrowia. Uprawianie sportu profesjonalnie na wysokim poziomie często okupowane było jego utratą.

– Czuję się spełniona, bo nigdy wcześniej bym nie pomyślała, że mogę pojechać na igrzyska. Jestem z małego miasta i tam nikt na poważnie nie brał mojego biegania. Nawet trener Andrzej Wołkowycki powiedział mi, że nie jestem aż tak utalentowana i wszystko osiągnęłam ciężką pracą. Oczywiście chciałam wszystko zakończyć wyjazdem do Tokio, ale udział w jednych igrzyskach to też coś fajnego – mówi Emilia Ankiewicz.

Foto: Artur Czempas

Do swoich największych sukcesów biegaczka zalicza właśnie udział w igrzyskach w Rio de Janeiro, gdzie dotarła do półfinału, a także finał mistrzostw Europy w Amsterdamie, gdzie zajęła ósme miejsce. To właśnie w 2016 roku w Brazylii ustanowiła rekord życiowy wynoszący 55.89 sekundy. Później jej kariera nieco wyhamowała z powodu kontuzji.

–  Cały tamten sezon walczyłam, żeby pojechać na igrzyska w Rio i byłam nieco „wypruta”. Był czas, że w ciągu sześciu dni miałam trzy starty. To był pościg za minimum i ciągle brakowało jakichś 20-30 setnych. Podczas mistrzostw Polski wywalczyłam minimum na mistrzostwa Europy, a po Amsterdamie byłam już bardzo zmęczona. Dlatego byłam w szoku, że ten bieg eliminacyjny w Rio tak mi dobrze wyszedł. Niestety w półfinale musiałam szybciej zmienić rytm z 15 na 16 kroków i nie było szans na lepszy rezultat – wspomina płotkarka.

Pierwszym wielkim sukcesem zawodniczki AZS AWF Warszawa był srebrny medal zdobyty w 2015 roku podczas Letniej Uniwersjady w Gwangju. Atmosfera zawodów rozgrywanych w Korei Południowej i możliwość poznania nowej kultury bardzo przypadły jej do gustu.

– To był mój pierwszy wyjazd na dużą imprezę. Jeszcze tydzień przed nie wiedziałam, czy pojadę czy nie. Trwały bowiem potyczki o to, czy nie pojedzie tam inna zawodniczka i musiałam się z nią trzy razy eliminować. Sama impreza to było coś wspaniałego, a organizacja lepsza niż podczas lekkoatletycznych mistrzostw Europy. To był jeszcze czas, gdy można było wyjść na miasto, więc chłonęłam wszystko jak gąbka – opowiada.

To właśnie możliwość poznaniu wielu wspaniałych ludzi i interesujących miejsc biegaczka wymienia po stronie korzyści, jakie dał jej sport. Poza domem na obozach treningowych sportowcy spędzają blisko 200 dni w roku.

– Pewnie gdyby nie uniwersjada to nigdy bym nie poleciała do Korei Południowej. Pod względem widoków bardzo podobała mi się Brazylia, bo byliśmy na zgrupowaniu w Belo Horizonte i kolory mnie tam zauroczyły. Ja często robiłem też tak, że jak szliśmy do restauracji, to brałam menu w lokalnym języku i zamawiałam. Dostawałam więc czasem dziwne przystawki, których nie wiedziałam jak jeść – wspomina z uśmiechem.

Rok 2015 i 2016 były najlepszymi w sportowej karierze płotkarki. Dobrze zapowiadał się też kolejny sezon, w którym miała walczyć o awans na mistrzostwa świata i wyjazd na uniwersjadę do Tajpej.

– To był czas, kiedy byłam w życiowej formie.  Myślę, że za dobrymi wynikami w tamtym czasie stała dobra współpraca mojego byłego trenera Edward Bugały i trenera Andrzeja Wołkowyckiego. Doszło wtedy dużo nowych bodźców treningowych i, co ważne, byłam zdrowa i mogłam trenować. W 2017 roku niestety doznałam złamania zmęczeniowego stopy i z nogą w gipsie oglądałam mistrzostwa – opowiada.

Choć informacja o zakończeniu kariery przez Emilię Ankiewicz obiegła media sportowe pod koniec sierpnia, to pierwszy raz o swoich planach wspomniała już w kwietniu w rozmowie z TVP Sport. Chciała jeszcze zakwalifikować się na igrzyska w Tokio dzięki odpowiedniemu miejscu w światowym rankingu. Niestety nie udało się. Biegaczka nie chciała też odwlekać swojej decyzji do przyszłorocznych mistrzostw Europy w Monachium.

– Stwierdziłam, że to już koniec. Moja ogromna praca nie dawała już spodziewanych efektów. Nie poruszałam się do przodu tylko waliłam cały czas głową w mur – tłumaczy swoją decyzję Emilia.

archiwum prywatne

Zawodniczka barwy uczelni z Bielan reprezentowała od 2013 roku. Do Warszawy trafiła z AZS AWFiS Gdańsk. Na swoim koncie ma siedem medali mistrzostw Polski seniorek na 400 m przez płotki, z czego aż pięć srebrnych.

– Ja uważam, że Warszawa ma jedne z najlepszych warunków do trenowania. Na AWF mamy super obiekty i każdy znajdzie coś dla siebie. Nawet „długasi”, bo obok mamy fajny las. Jest tu stadion z bieżnią oraz stadion żużlowy, gdzie okrążenie ma 500 metrów i nie obciążasz tak bardzo układu kostnego. Jest hala i siłownia, a wszystko to jest pod nosem. Nie trzeba chodzić na drugą stronę ulicy – opowiada biegaczka.

Jej przygoda ze sportem zaczęła się od siatkówki. Później trafiła do sekcji lekkoatletycznej w miejscowym klubie Zatoka Braniewo. Jej wzrost, jedne kolce i decyzja trenera sprawiły, że jako 15-latka wystartowała w biegu na 300 metrów przez płotki. Reszta to już historia.

– Ja nie interesowałam się za bardzo lekką atletyką. Uprawiałam siatkówkę, ale zrezygnowałam z niej, więc trener namówił mnie żebym przyszła na zajęcia z lekkiej. Na początku biegałam w jakichś przełajach, w biegach ulicznych czy na 600 metrów. Nie miałam nawet świadomości na jakie zawody jadę. Na którejś imprezie trener powiedział, że nie biegnę 600 m, tylko 300 m ppł, bo mamy jedne kolce. Powiedziałam, że nie potrafię, ale on na to że jestem wysoka i dam sobie radę. Ostatecznie byłam druga, bo dziewczyna, która miała wygrać, zahaczała o płotki – wspomina Emilia, która dodaje że 400 metrów ppł to morderczy dystans.

Wraz zakończeniem kariery biegaczka nie zrywa ze sportem, a wręcz przeciwnie. Planuje już swój udział w triathlonie. Na koncie ma kilka biegów ulicznych, m.in. podczas Biegnij Warszawo i rozważa kolejne występy. Chciałaby też móc przekazać swoje doświadczenie innym.

– Mam już kilku swoich zawodników i co jakiś czas ktoś się do mnie odzywa. Nawet jak sama trenowałam, to wiele osób pytało mnie, czy nie poprowadziłabym ich jako amatorów. Nie chciałam się jednak tego podejmować wtedy, bo nie było mnie 200 dni w roku. Teraz mogę się tym zająć i czuję w tym dużą radość. Sama też chcę sprawdzić się w triathlonie, tylko muszę rower sobie ogarnąć w końcu. Planuję też starty w maratonie i półmaratonie, tylko już tak dla zabawy i bez żadnego spięcia – kończy z uśmiechem Emilia Ankiewicz.