Szymon Malicki był jednym z „ojców” niespodziewanego sukcesu pingpongistów AZS AWFiS Balta Gdańsk w tym sezonie LOTTO Superligi. Wbrew przewidywaniom, zespół z Trójmiasta wdarł się do grupy mistrzowskiej, a tylko jedna wygrana dzieliła go od wielkiego finału rozgrywek.

Kiedy blisko rok temu opuszczał Pan Olimpię-Unię Grudziądz, pewnie nie przypuszczał Pan, że kilkanaście miesięcy później sięgnie po medal drużynowych mistrzostw Polski.

– W Grudziądzu wszystko układało się w kierunku mojego pozostania, ale skomplikowały się wewnętrzne sprawy w klubie. Musiałem się rozglądać za innym pracodawcą. Byłem już niemal dogadany z jednym I-ligowcem, ale w ostatniej chwili otrzymałem telefon z Gdańska, z propozycją gry w AZS-ie. Mieszkając tu, łatwiej było mi podjąć decyzję o grze w swoim mieście.

Zmiana otoczenia w ramach ligi to zawsze kolejna okazja dla zawodnika, by przekonać, że nadaje się do gry na wysokim poziomie.

– Podsumowując, pięć lat w Grudziądzu, były one udane, aczkolwiek z gry w ostatnim roku nie byłem zadowolony. Dużo zwycięskich gier mi uciekało. Zmieniając klub, trochę się obawiałem, jak to będzie z moją postawą. Po pierwsze, w Gdańsku planowaliśmy zapewnić drużynie spokojne utrzymanie. Liczyliśmy na Patryka Chojnowskiego, a ja wraz z Tomaszem Tomaszukiem od czasu do czasu mieliśmy dorzucać punkty, ewentualnie ugrać coś w deblu.

W Gdańsku udowodnił Pan, że nie można Pana skreślać i wciąż może regularnie punktować w LOTTO Superlidze. Chyba się udało – w 22 pojedynkach odniósł Pan dziewięć zwycięstw. Drużyna również zagrała powyżej oczekiwań. Nie braliście pod uwagę awansu do strefy medalowej, a już pierwsza szóstka była sferą marzeń.

– Ciężki był pierwszy mecz ligowy w Bytomiu, po półrocznej przerwie od rozgrywek. W dramatycznych okolicznościach odwróciłem losy mojego pojedynku z Filipem Szymańskim, wygrywając 3:2, gdzie w jednym ze zwycięskich setów przegrywałem już 3:10. To trochę mnie nakręciło. Przez dwa miesiące mieliśmy spory natłok spotkań, rozgrywając w zasadzie całą rundę. Wraz z Tomaszukiem zaczęliśmy coraz częściej wygrywać i w naszych głowach zaczęła kiełkować myśl, że należy brać pod uwagę pierwszą szóstkę. O wszystkim zaważył ostatni mecz z Energą Manekin Toruń. Samo spotkanie to był horror. Z pewnością najważniejszy i najbardziej dramatyczny pojedynek w całym sezonie. Udało mi się odwrócić losy spotkania z 0:2 i dać nam awans do grupy mistrzowskiej

Apetyt urósł w miarę jedzenia. Nie poprzestaliście na grupie mistrzowskiej, tylko awansowaliście do półfinału, gdzie w pierwszym spotkaniu sprawiliście ogromną niespodziankę, pokonując u siebie 3:2 faworyzowaną Dartom Bogorię Grodzisk Mazowiecki.

– Mecz znakomicie nam się ułożył. Przed pierwszym spotkaniem zakładaliśmy, że Chojnowski może powalczyć o zwycięstwo jak równy z równym z Redzimskim czy Pavlem Siruckiem, ale ja czy Tomaszuk nie byliśmy faworytami swoich pojedynków. Nigdy nie wygrałem z żadnym z zawodnikiem Bogorii, a pokonanie Sirucka było moją premierową wygraną nad nim. Wcześniej w lidze mówiło się o niespodziankach, ale nasz triumf 3:2 nad Bogorią chyba był sensacją sezonu. Rywale dotąd występowali w różnych składach i do naszego spotkania przegrali zaledwie raz.

Trener Bartosz Gajek mówił, że w kontekście meczu rewanżowego zamierzał ustawić pary w ten sposób, by nie trafił Pan na Miłosza Redzimskiego.

– Rzeczywiście, w tym sezonie grałem z nim parę razy, walczyłem, ale niestety ani razu nie udało mi się wygrać. Tak było choćby podczas marcowych MP w Arłamowie, gdzie przegrałem z nim indywidualnie i w deblu. Przewaga psychologiczna była więc po jego stronie.

W Grodzisku Mazowieckim przegraliście gładko 0:3, urywając jedynie seta.

– Mimo zwycięstwa u siebie, wiedzieliśmy, jak ciężkie zadanie czeka nas na Mazowszu. Myśląc realnie o awansie do finału, trzeba było znów zakładać jedną lub dwie niespodziane wygrane na naszą korzyść. Na pewno byliśmy nastawieni na walkę. Oczywiście, brązowy medal jest dużym osiągnięciem dla klubu, ale jako zawodnicy zawsze chcemy wygrywać i pewien niedosyt w nas został. Długo myśleliśmy nad ustawieniem. Trochę podciął nam skrzydła pierwszy pojedynek, gdzie Sirucek zagrał bardzo dobrze i pokonał Chojnowskiego, naszego lidera. Przy stanie 2:0 dla Bogorii, Tomek Tomaszuk podszedł do stołu nieco zgaszony, bez wiary.

Gdyby nie pandemia i niemożność masowego korzystania przez kluby z usług Azjatów, układ sił w LOTTO Superlidze wyglądałby inaczej?

– Myślę, że dalej byśmy utrzymali pozycję w środku stawki. Oczywiście, pandemia trochę ograniczyła parę klubów. Olimpia-Unia czy Energa Manekin mieli zakontraktowanych Azjatów, ale grało wielu dobrych zawodników i liga dalej była bardzo silna. Nie chcę jednak mówić, że poszło nam tak dobrze wyłącznie przez sytuację związaną z koronawirusem. Sam analizowałem swoje gry i w zakończonym sezonie grałem z dużo lepszymi pingpongistami niż przed rokiem. Udało mi się wygrać z Youngyin Li z Dojlid Białystok, Asuką Machi z LOTTO ZOOLeszcz Gwiazdy Bydgoszcz czy Siruckiem, którzy są graczami najwyższej klasy.

Ponoć łatwiej jest wejść na szczyt, niż utrzymać się na nim. Przyszły sezon będzie odpowiedzią dla AZS-u, czy pod względem sportowym stać Was na utrzymanie statusu czołowej siły ligi.

– Wszyscy wychodzimy w przyszłość z przemyśleniami, ale teraz nie chciałbym zabierać głosu, co może nas spotkać za kilka miesięcy. Dopinam sprawy związane z kontraktem na nowy sezon. Wraz z AZS-em jesteśmy po wstępnych rozmowach, ale pozostaje znak zapytania, czy dalej będę występował w Gdańsku.

Rozmawiał Artur Kluskiewicz