Minęły już trzy miesiące od zakończenia Europejskich Igrzysk Akademickich w Łodzi. Przypomnijmy sobie, jak rozgrzewające do czerwoności emocje towarzyszyły nam podczas konkursu wsadów. O konkursie i pasji do koszykówki opowie nam Kacper Jóźków – jedyny reprezentant Polski podczas konkursu wsadów na EUG 2022 w Łodzi.

Kacper, od kiedy jesteś związany z AZS-esem, gdzie się zaczęła twoja przygoda z tą organizacją i dlaczego wybrałeś koszykówkę?

– Z samym AZS-em jestem związany od początku moich studiów, to jest pełne pięć lat, teraz idę na szósty rok. Od samego początku byłem w AZS-ie i uczęszczałem na treningi koszykówki. Sama dyscyplina pojawiła się szybciej w moim życiu, aczkolwiek nie aż tak szybko. O ironio wszystko zaczęło się od wsadu. Po gimnazjum w trakcie wakacji zrobiłem pierwszy wsad. Od tego momentu pomyślałem, ale to jest fajny sport! Wcześniej bardzo lubiłem koszykówkę, bo od zawsze sporty zespołowe sprawiały mi radość i chętnie spędzałem aktywnie czas. Nigdy nie byłem jednak zawodowym sportowcem, który uczęszczał do klubu na treningi. Chodziłem na wszystkie dodatkowe SKS-y, które były organizowane w mojej szkole. Jednak wówczas basket nie był dla mnie tak wyjątkowy. Dopiero od momentu, gdy zrobiłem ten pierwszy wsad na Orliku na minimalnie niższym koszu [był poniżej wysokości 3.05 metra – K.D.] pojawiła się pasja do koszykówki. Nagle oprócz grania z kolegami na Orliku, w trakcie wakacji czy weekendów pojawiła się jeszcze ta chęć oglądania meczów NBA. Można powiedzieć, że moja pasja i miłość do koszykówki rozkwitła w liceum. Sport ten pojawiał się co jakiś czas na lekcjach wf-u. Mój nauczyciel i wychowawca, mimo że bardzo chciał żebym grał w siatkówkę wiedział, że inna dyscyplina jest w moim sercu. Czasem nawet wbrew chęci większości kolegów z klasy, którzy woleli siatkówkę lub piłkę nożną, zajęcia były specjalnie pode mnie z kosza, co sprawiało mi wiele radości. Mój pierwszy profesjonalny trening odbyłem w AZS-ie, u trenera Piotra Niewiadomskiego. Gdy przyjechałem na studia w 2017 roku do Łodzi, usłyszałem, że AZS funkcjonuje na wszystkich uczelniach. Pierwsze co zrobiłem, to wygooglowałem sobie AZS UMED Łódź. Zobaczyłem, że treningi koszykówki są niedaleko mojego mieszkania w przystępnych godzinach. Zadzwoniłem do koordynatora sekcji i poszedłem na pierwszy trening. Tak się zaczęło moje poważniejsze granie w kosza.

Czyli wszystko zaczęło się od wsadów. Tak się składa, że byłeś jedynym Polakiem, który wziął udział w konkursie wsadów podczas Europejskich Igrzysk Akademickich. Jak wyglądał u was wybór zawodnika do konkursu? Była was czwórka, a mogła się zgłosić tylko jedna osoba?

– Tak, mogła się zgłosić jedna osoba z drużyny. Podczas treningów z naszej czwórki to właśnie mnie najczęściej udaje się wykonać wsad, więc też nie było niezdrowej rywalizacji o miejsce w konkursie. To właśnie koledzy z drużyny mnie wytypowali mówiąc: Kacper Idź, polataj. Pokaż co potrafisz. Bardzo było mi miło, że dostałem taką szansę. Troszkę byłem nieśmiały, zastanawiałem się czy iść, bo jednak konkurencja była duża, a przeciwnicy to skoczne chłopaki i dużo fajnych wsadów pokazali w konkursie, ale stwierdziłem, że jak nie teraz to kiedy? To była okazja jedna na milion. Miałem wielką radość z udziału w całej imprezie, więc jak już tam byłem no to kurczę czemu nie spróbować? Dlatego poszedłem, skoczyłem i cieszyłem się z tego, że mogłem tam wystąpić.

Czy był to twój pierwszy taki konkurs?

– Brałem udział w jednym konkursie lokalnym jeszcze przed rozpoczęciem studiów pod koniec liceum. To był 2015 rok. Udało mi się ten konkurs wygrać, jednak był to konkurs lokalny w moim rodzinnym mieście Oława, gdzie organizowany był turniej streetballu  jeszcze na starych zasadach „ulicznej koszykówki”. Zasady FIBA 3×3 Nie były jeszcze szeroko znane. To był taki konkurs dla młodzieży, ale też dla starych wyjadaczy koszykówki.

Czy podczas obmyślania wsadów, które zaprezentowałeś na konkursie, inspirowałeś się znanymi dunkerami i ich akrobacjami?

– Inspiracji nie miałem co szukać wśród naszych Polskich dunkerów, ponieważ oni skaczą naprawdę wysoko. Bardzo chciałbym móc powtórzyć ich wyczyny w powietrzu. Chciałem, żeby mój wsad spodobał się publiczności i byłby najbardziej widowiskowy, gdyby nie fakt, że był to trzeci dzień turnieju. W nogach było już sporo wybiegane i niestety nie wszystko poszło zgodnie z planem… przy pierwszej próbie miałem plan na wykonanie akrobacji. Niestety nie udało się. Przy drugiej próbie pozostała już tylko nadzieję, że się uda, jednak i tym razem nogi odmówiły posłuszeństwa. Trzecią próbę musiałem już wykonać „bezpieczniejszą”. Zmieniłem trochę pomysł na prezentowany skok, więc tutaj ciężko mi mówić o inspiracji wybitnymi dunkerami, ponieważ nie był to wsad, który chciałem zaprezentować. Niestety wyszło zmęczenie i brak doświadczenia w takich turniejach, może trochę stres. Na co dzień obserwuje wielu dunkerów, czy to polskich, czy zagranicznych. Podoba mi się ta widowiskowość w koszykówce.

Jakich dunkerów najchętniej obserwujesz? Czy masz swojego idola w tym zakresie, którego wsady starasz się powtórzyć?

– Grabo, to jest taki jeden z numerów jeden na świecie, czołówka wybitny zawodnik. Miałem okazje być na początku czerwca na jego pokazie w Manufakturze, podczas turnieju nawet mnie przeskoczył. Byłem jednym ze statystów, którzy widzieli z bliska jego wyczyny. Byłem pod wielkim wrażeniem, śledzę jego karierę i to jest dla mnie numer jeden.

Masz takiego idola spoza Polski?

– Tutaj nie śledzę konkretnego jednego zawodnika. Obserwuje grupy, do których należą czołowi dunkerzy. To też trzeba pamiętać, że to jest osobna dyscyplina, która wyłoniła się z klasycznej koszykówki tak jak koszykówka 3×3. W Polsce mamy kilka nazwisk skoczków, w porównaniu do Stanów Zjednoczonych, gdzie jest ich bardzo, bardzo dużo.

Czyli pewnie obserwujesz między innymi Dunk Elit?

– Tak, tak.

Zacząłeś robić wsady mieszkając w Oławie. Czy tam miałeś ekipę kolegów, którzy też robili wsady, czy byłeś outsiderem?

– Jak ja zacząłem grać w koszykówkę, to tak naprawdę z moich kolegów jako jedyny zrobiłem wsad, to był właśnie koniec gimnazjum. Było czworo zapaleńców z mojego gimnazjum, którzy spotykali się na kosza na Orliku. Mnie się pierwszemu udało zrobić wsad potem jeszcze dwóch kolegów ”zapakowało”. Później poznałem innych ludzi z mojego miasta, którzy też byli zapalonymi koszykarzami. Wtedy zaczęły się moje pierwsze większe gierki na Orliku i tam powstała nasza grupka sześciu, może siedmiu osób, które skakały do obręczy. Głównie z tą ekipą graliśmy i próbowaliśmy wykonywać oglądane w internecie „powietrzne akrobacje” na niższych koszach, gdzie łatwiej było nam – dzieciakom doskoczyć do obręczy. Czasem udało mi się zrobić wsad w meczu. Jest to jedna z większych, jak nie największa przyjemność w koszykówce, gdy uda się „załadować z góry” nad przeciwnikiem. Wiem bardzo potoczne określenie, ale w środowisku koszykarskim  powszechnie wykorzystywane. Ciężko powiedzieć, że trenowałem, bo nigdy tego nie robiłem pod kątem zawodowstwa, a sama koszykówka zawsze była hobby i byłem po prostu nastawiony na granie z kolegami amatorsko. Robienia wsadów, było dodatkowym elementem rozgrywki. Dodawał całej grze emocji i efektowności.

Jaki wsad, który zrobiłeś, był najbardziej spektakularny? Zapadł Ci taki w pamięć?

– No to taki najbardziej spektakularny, to windmill, czyli potoczny młynek [albo wiatrak – K.D.]. Skok, podczas którego piłki nie celuje się od razu w obręcz, tylko robi się pełny obrót ramieniem trzymając piłkę w dłoni lub pod łokciem. Mam dość dużą dłoń, więc z łatwością łapię tę piłkę, bardziej chodzi o odpowiednie wybicie się i złapanie pułapu lotu, żeby to wykonać. To jest wsad, który w tym momencie najbardziej chciałbym wykonać w meczu. Na treningu, gdzie żaden obrońca nie przeszkadza, a ja sobie piłeczkę elegancko złapię i wykonam nabieg, to z tym problemu nie ma. Natomiast w momencie, kiedy na parkiecie jest kilka osób, które próbują mi przeszkodzić, to w takiej akcji no to robi się już ciężej. Nawet jak już się biegnie i jest się sam na sam z koszem, to zawsze się ryzykuje taką akcję, bo jednak niezdobyte punkty w takiej sytuacji bolą. A z takich wsadów, które zapadły mi w pamięć to myślę, że każda akcja, która kończy się tak zwanym plakatem [posterem – K.D.]. Jest to wsadzenie piłki nad przeciwnikiem, który próbuje akcję zablokować. Jest to takie zapadające w pamięć i cenne dla każdego koszykarza wspomnienie. Parę takich akcji zdarzało mi się zrobić w meczach czy to ligi amatorskiej, czy w meczu towarzyskim z kolegami gdzie z racji mniejszej intensywności obrony niż na meczu zdarza się to częściej. Czekam na taki spektakularne wsady na rozgrywkach rangi akademickiej. Udało mi się wykonać wsad parę razy w takich meczach, ale niestety nie miałem przed sobą nikogo, kto chciałby mnie zatrzymać. Takie wsady też już cieszą, ale jeszcze nikogo nie splakatowałem, więc nie jest to pełne spełnienie marzeń.

Czy oglądasz konkursy wsadów podczas weekendów gwiazd w NBA? Jeśli tak, czy oglądasz je na żywo?

– Starałem się śledzić konkursy wsadów na żywo. Niestety weekend gwiazd NBA jest albo w sesji, albo przed lub zaraz po. Niedobory snu są wtedy pokaźne i zarywanie nocki jest  często niewykonalne. Nastawiam sobie budziki na te konkursy, ale niestety w ostatnich trzech latach żaden mnie jeszcze nie obudził i nie obejrzałem na żywo tych konkursów. Z rywalizacji, które widziałem na żywo to konkurs, w którym Aaron Gordon walczył z Zachem LaVinem. Pamiętam, że był to jeden z lepszych konkursów wsadów podczas All-Star Weekned w ostatnich latach. To był konkurs, który LaVin wygrał i to był ten pierwszy z ich pojedynków. Mnie – amatorowi, który nie wykonał na konkursie młynka, nie wypada mówić, że konkursy w NBA nie trzymają poziomu. [Kacper się śmieje – K.D.] Okiem widza zauważalny jest spadek tej pomysłowości i spektakularności w stosunku do czasów Vinca Cartera czy Michaela Jordana gdzie to były majstersztyki. Były to czasy, gdy poziom ich „lotów” był nieosiągalny dla zawodników spoza NBA, co ich w pewnym stopniu odróżniało od świata koszykówki spoza NBA i też dodawało tej niepowtarzalności każdej akrobacji. Teraz jest profesjonalizacja konkursów wsadów. To, że są osoby, które się tym zajmują, pod takie akrobacje ćwiczą i przygotowują swoje ciało. Atleci z NBA, których przygotowanie motoryczne nastawione jest jednak na sport kontaktowy, gdzie oprócz skoczności przydaje się siła, a czasem brutalna masa, mają przed sobą spore wyzwanie, by zaimponować publiczności na tych konkurach. I to w podobnym stopniu do wcześniej wspomnianych legend NBA. Profesjonalni dunkerzy zawiesili bardzo wysoko poprzeczkę i utrudnili zadanie konkursowiczom weekendu gwiazd, od których wymaga się widowiska, bo w końcu to NBA. Bardzo dobrze, że powstała osobna gałąź koszykówki – gałąź dunkerów, bo dostarczają nam wielu nowych wrażeń, a tak jak wspomniałem wcześniej, zasięg skoku i finezja akrobacji w powietrzu tych nowych profesjonalistów wydają się nieosiągalne nawet dla koszykarzy NBA. Konkurs LaVina i Gordona był w moim przekonaniu właśnie jednym z tych, gdzie obaj finaliści pomimo swej fizyczności i codzienności zawodników najbardziej wymagającej ligi świata, wykonywali niewiarygodne popisy w powietrzu. Obecnie zarezerwowaną właśnie dla zawodowych dunkerów. Ja całościowo wyżej oceniłbym wsady LaVina, ale ten wsad pod dwoma nogami i maskotką Orlando Magic wykonany przez Gordona… Za ten jeden dunk myślę, że powinien wygrać tamten konkurs, bo to było coś niesamowitego, spektakularnego i tak naprawdę jeszcze czegoś takiego nie widziałem.

A co sądzisz o ocenianiu konkursu wsadów na EUG?

– Ocena wsadu jest dość kłopotliwa. Jako ocena sama w sobie jest subiektywna, jednak w profesjonalnych konkursach musi zawierać w sobie wiele obiektywizmu. Spektakularności wsadów to jedno i dla oka amatora będzie czymś całkiem innym, niż dla kogoś kto wie, z czym wiąże się wykonanie danej akrobacji. Pewne ruchy prezentowane na konkursie podczas EUG były niżej ocenione, bo były mniej spektakularne dla przeciętnego widza, ale wymagały znacznie większego wkładu energii czy też koordynacji. Właśnie te obiektywnie oceniane części na profesjonalnych konkursach wsadów liczą się prócz widowiskowości i niuansów. Oczywiście konkurs wsadów to przede wszystkim widowisko, więc też nie ma co się dziwić, że nie każda ocena jest tylko i wyłącznie obiektywnym podsumowaniem występu zawodnika. Liczy się show, co sprzyja docenianiu widowiskowości. Samą pracę jury oceniam na piątkę i myślę, że sam konkurs dał widowni sporo rozrywki. Wrócę jeszcze na chwilę do wątku pojedynku Gordona z LaVinem. Właśnie taki wsad, jaki wykonał zawodnik Orlando – wybił się wysoko, złożyć się w powietrzu bez złamania dynamiki, bez załamania spadku… to jest dla mnie najbardziej spektakularny skok ostatnich lat. Nie tylko przez efektowność tego wsadu, ale właśnie w dużej mierze przez tę trudność wykonania.

Nick Boakye z Uniwersytetu Goettingen wygrało konkurs wsadów. Natomiast, kogo wsad tobie się najbardziej podobał podczas tego konkursu?

– Myślę, że bardzo ciekawy wsad i na konkursie profesjonalnym na pewno byłby ten pomysł doceniony. Pomysł Węgra, Mate Zoltan Rozs, który Próbował ściągnąć flagę zębami i wsadzić piłkę. To wymagało bardzo dużej dynamiki. Żałuję, że to mu się nie udało. Sama próba była związana z tym, że jeśli nie uda się za pierwszym razem, to już nie zdąży sobie ustawić wymaganej instalacji do drugiego podejścia. Byłby to bardzo spektakularny i wysoko oceniony dunk. A i jeszcze starszy z braci Steven Kaltenbrunner. On z tego, co pamiętam, miał problem z zakończeniem jednej próby i w końcu nie udało mu się wykonać akrobacji, dlatego nie był oceniany, a też miał w nogach sprężyny, latał niesamowicie. W kwalifikacjach przeskoczył brata, to było…, Wow! Reprezentant z Anglii, Kai Walker miał też super pomysł na swoje dunki. Mimo to nie dostał się do finałowej piątki. Nie wyszła mu jedna próba. Musiał zmienić pierwotny zamysł, żeby mieć zaliczony wsad. Szkoda, bo myślę, że gdyby udało mu się go wykonać za pierwszym lub drugim podejściem wsad z obrotem 360 stopni w powietrzu, to na pewno też otrzymałby wysokie noty przez jury. Pamiętajmy, że to był konkurs zawodników ligowych, więc to były inne wsady niż te prezentowane przez dunkerów, ale była tam i siła, i wysokość, fajnie mi się to oglądało. Pomimo że nie zaprezentowałem się tak jak bym chciał, to była to jedna z większych koszykarskich przygód mojego życia.

Rozmawiała: Karolina Domańska