Na tegorocznej Gali AZS wręczano eleganckie statuetki, wykonane specjalnie z myślą o sportowej nagrodzie. O autorze statuetek, artyście Adamie Fedorowiczu Pasja AZS już pisała, ja więc chwaląc pomysł, przypomnę, że akademicy prawie 100 lat temu też walczyli o artystycznie wykonaną nagrodę.
Były to czasy sportu amatorskiego, więc zazwyczaj zwycięzca zawodów otrzymywał kwiaty, dyplom i żeton (czyli jakbyśmy dziś powiedzieli: medal). W przedwojennych czasach, aby uhonorować triumfującego sportowca, dyplomy, puchary, statuy czy żetony były wykonywane przez prawdziwych artystów. Dość przypomnieć, że dyplomy na pierwsze zawody akademickie w Warszawie w 1916 r. wykonał sławny wkrótce plastyk Tadeusz Gronowski (1894-1990), ówczesny student PW.
Taki puchar czy statua, stała później w mieszkaniu obdarowanego lub w gablocie klubowej zdobiącej gabinet prezesa klubu. Była z reguły czymś estetycznym i cennym zarazem.
Czasy się zmieniały i w latach trzydziestych, wraz z rosnącą popularnością sportu, na stadiony zaczęła wkraczać polityka, pieniądze i …tandeta. Nagrody, coraz częściej były rzeczowe (np. dres, torba, a nawet radio), a te wykonywane przez artystów, zaczęły nawiązywać do patriotycznych wydarzeń i sztandarowych postaci. Niekiedy, wyraźnie przesadzając.
Oto bowiem w 1938 r. zwycięzca biegu dookoła Cytadeli Warszawskiej otrzymał od fundatora – Stowarzyszenia Byłych Więźniów Politycznych małą rzeźbę, która dziś można by nazwać koszmarkiem: Bramę Straceń Cytadeli. Wolno domniemywać, że w tym dziele „artysta” zawarł też stojącą przy Bramie Straceń miniaturową szubieniczkę! Brrrr!
Zanim jednak zaczęły nadchodzić te czasy, w 1924 r., prezes AZS Warszawa, a zarazem znany i ceniony rzeźbiarz, profesor Edward Wittig (1879-1941), ufundował artystyczną nagrodę, w postaci odlewu swojej rzeźby pt. ”Łucznik”.
Wittig był znanym rzeźbiarzem. „Łucznika” wyrzeźbił w 1914 r., ale czasy I wojny światowej, nie sprzyjały artystom i statua została dostrzeżona przez znawców sztuki dopiero kilka lat później. Już w niepodległej Polsce Edward Wittig stworzył Pomnik Lotnika, który stoi do dziś w Warszawie rozpoczynając al. Żwirki i Wigury. Przy okazji dodajmy nieznaną ciekawostkę, że jedną z osób pozującą do postaci lotnika był najpewniej lekkoatleta warszawskiego AZS Stefan Piątkowski.
Prof. Edward Wittig był mocno związany z AZS-em. Wykładał na Akademii Sztuk Pięknych i architekturę na Politechnice. Rozumiał sport akademicki, choć nigdy nie był sportowcem. W 1916 r. został pierwszym kuratorem azetesiaków na Politechnice Warszawskiej. Jesienią 1923 r. przez aklamację wybrano go prezesem AZS Warszawa. Potem współpracował z Centralą Polskich AZS (odpowiednik dzisiejszego Zarządu Głównego AZS) w 1931r. stając się jej prezesem na dwa lata.
W czasie swego prezesowania w AZS Warszawa, prof. Wittig zgodził się aby „Łucznik” był przechodnią nagrodą drużynową nadawaną na lekkoatletycznych Mistrzostwach Polski. Zwycięzcą miała być drużyna, która zdobędzie najwięcej punktów. Po pięciu latach klub, który znajdzie się na czele punktacji drużynowej otrzyma statuę na własność.
Faworytem był AZS Warszawa, ale okazało się, że w 1925 r. o zaledwie 3 punkty akademicy zostali wyprzedzeni przez Polonię Warszawa. Pierwszy raz „Łucznik” zagościł zatem na półce sekretariatu Polonii. Rok potem, trafił do AZS-u.
W następnych latach między Polonią i AZS-em trwała zażarta walka, o to kto przygarnie „Łucznika”. Reszta drużyn (ok. trzydziestu) nie liczyło się w tej walce. Ostatecznie w 1929 r. to rzeźbiarskie trofeum trafiło na wieczystą własność do Polonii, która wyprzedziła akademików o zaledwie 1 punkt! Gazety na pierwszych stronach informowały o tej zaciętej rywalizacji. Aż do 1939 r. statua ufundowana przez prof. Wittiga zdobiła gabinet prezesa klubu z ul. Konwiktorskiej. Co było dalej z „Łucznikiem” – nie wiem.
W ten świąteczny czas, pozostaje życzyć AZS-owi, aby plastikowa tandeta i drukowane spod sztancy dyplomy, ustąpiły miejsca prawdziwie artystycznym nagrodom. A poza tym, Wesołych Świąt!
Robert Gawkowski