Spontaniczni i nieobliczalni – debiut KU AZS UJ

0
2000

Ich obecność na finale Akademickich Mistrzostw Polski w futsalu była niespodzianką dla wszystkich – nawet dla nich. Poza historycznym sukcesem, do domu przywieźli także przekonanie, że nie odkryli jeszcze wszystkich kart. O drodze do finałów i apetycie na zwycięstwo opowiadają Wiktor Ramut i Mateusz Ząbczyk.

– Jakie to uczucie – wiedzieć, że wasze wyniki przerosły wszystkie możliwe oczekiwania? 

MZ: Nie uważam, żeby to było coś wyjątkowego. Znamy swoją wartość i myślę, że mamy po prostu poczucie dobrze wykonanej roboty.

WR: Ja jednak myślę, że zrobiliśmy więcej niż mogliśmy. I fajnie, że to zrobiliśmy, bo niewielu w nas wierzyło, szczerze mówiąc. A jednak udowodniliśmy, że można.  Że da się – nawet jak nie wierzą. To szóste miejsce w Polsce to jest naprawdę bardzo wysokie miejsce. Tak naprawdę sukcesem dla nas było wyjście z Akademickich Mistrzostw Małopolski. Później były półfinały w Lublinie, gdzie też odnieśliśmy duży sukces. Doszliśmy do finału pokonując wiele drużyn, które w Małopolsce zajęły lepsze miejsce niż my. Także zrobiliśmy dużo i jesteśmy najlepszą drużyną z regionu tak naprawdę. Więc jesteśmy z tego bardzo zadowoleni.

MZ: Może niewielu się spodziewało, ale mimo wszystko robiliśmy to dla siebie. Nie chcieliśmy nikomu niczego udowadniać. Wiadomo, że opinia innych zawsze się będzie liczyła. Tym bardziej, że UJ zawsze miał łatkę ‘chłopców do bicia’ i traktowano nas mało poważnie. Ale faktycznie – wynik bardzo dobry, nie ma co zaprzeczać. Ale znaliśmy swoje możliwości, wiedzieliśmy, że jesteśmy nieobliczalni. Przede wszystkim, jesteśmy z siebie dumni.

– Wspominałeś, że zaskoczyliście wszystkich, że UJ miał pewną łatkę. W takim razie skąd się w ogóle wziął pomysł, żeby pojechać na AMP-y? Obudziliście się pewnego dnia i stwierdziliście, że pojedziecie w tym roku na finały?

WR: Tak naprawdę ta drużyna budowała się od 2 albo nawet 3 lat. Nie ma już z nami tych chłopaków, których skończyli studia. Dwa lata temu grupa znajomych postanowiła zacząć grać w piłkę, zebrała się drużyna. Gdzieś stworzył się ten trzon paru zawodników, dołączyło kilku chłopaków z pierwszego roku. Myślę, że najważniejszym momentem był mecz z UEK-iem w Akademickich Mistrzostwach Małopolski, gdzie UEK był drużyną, której się baliśmy. Wygraliśmy z nimi i to dało nam dużego ‘kopa’. Później zagraliśmy dobry mecz z Tarnowem, awansowaliśmy i stwierdziliśmy, że można jednak coś osiągnąć.

MZ: Dokładnie tak. Mamy fajną drużynę i nie powinniśmy się nikogo bać, nieważne jak jest przygotowany i jakich ma zawodników. Zauważyliśmy, że możemy sporo osiągnąć w takim składzie, w jakim jesteśmy. I wiadomo, jak pojawiają się sukcesy, łatwiej jest kogoś zachęcić. Bo przegrywanie rok w rok, mimo że można to traktować jako hobby czy zabawę, nie jest przyjemne i nikt tego nie lubi. Więc wiadomo, że wyniki też budują drużynę.

– Skoro wyniki budują drużynę, a sukcesy są katalizatorem integracji wewnątrz drużyny, to jak to się stało, że po tylu trudnych latach pełnych porażek, odnosicie się do siebie z takim zaufaniem i sympatią – zarówno na boisku, jak i poza nim?

WR: Myślę, że to się zbudowało przede wszystkim poza boiskiem. Znamy się wszyscy poza boiskiem, spotykamy się poza boiskiem. Tam się zbudowała drużyna, a później przenieśliśmy tę atmosferę na halę i na trawę.

MZ: Może nie tylko te sukcesy były katalizatorem, ale też ta atmosfera między chłopakami. Bardziej to napędziło sukcesy, niż sukcesy nakręciły lepszą atmosferę. Bo atmosfera – nawet pomimo gorszych wyników w poprzednich latach – była świetna.

Futsaliści KU AZS UJ

– Słucham tego i widzę potwierdzenie w tym, co się działo przez te kilka dni i na boisku, i poza nim. Zaskoczyliście wszystkich swoim wyjazdem do Lublina, a jeszcze bardziej zaskoczyliście awansem do finałów w Opolu. Czym zaskoczycie nas dalej?

WR: Teraz naszym celem jest awans do półfinałów na trawie.

MZ: Tak, ładnie się to zgrało. Już niedługo zaczynamy eliminacje na trawie, także mamy nadzieję, ze uda się awansować do półfinałów.

WR: Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Dwa lata temu pojechaliśmy na półfinały na trawie – też do Lublina swoją drogą.

MZ: I to był jeden z tych przełomowych dla drużyny momentów. Może troszkę przypadkowy, może troszkę niespodziewany, ale znaczący. Pomogło to zmobilizować się i zorganizować większą ilość osób. Ludzie bardziej polubili AZS i tę atmosferę, która tutaj panuje. Spędziłaś z nami te kilka dni i sama widzisz, jak to wygląda. Trzeba tutaj być, żeby się przekonać. Można sporo opowiadać, ale jak ktoś tego nie zobaczy i nie poczuje na własnej skórze, to nie zrozumie tego.

– Masz rację. Byłam, widziałam i naprawdę jestem pod wrażeniem. Widać to wszystko, co razem przeżyliście. To, czego nauczyliście się w czasie tych AMP-ów, przez co przeszliście, na pewno was wzmocni i pomoże w poprawianiu wyników. Jakieś szczególne wnioski, jakie wyciągnęliście?

MZ: Na pewno będzie parę spotkań, na których obgadamy co było dobre, a co było złe. Treningów w najbliższym czasie raczej nie planujemy. Nigdy nie było ich zbyt wiele. Ciężko to przyznać, ale myślę, że jesteśmy jedyną drużyną z tej szesnastki, która nie trenuje razem. Może to jest dobre, może to jest złe, tego nie wiem. Na pewno treningi pomogłyby w jakimś stopniu, ale z drugiej strony – jeśli idzie dobrze, tak jak jest, to nie zmieniamy tego.

WR: Fajnie, że mecze są nagrane. Na pewno siądziemy i popatrzymy, co było nie tak i spróbujemy wyciągnąć wnioski.

MZ: Tak. Chociaż ‘spontaniczność’ to jest zdecydowanie to słowo, które określa nas na boisku. Tak jak jesteśmy w stanie wygrać z każdym, tak czasem zdarzało się przegrać mecze, które powinniśmy wygrywać. Więc to jest zawsze wielka niewiadoma.

WR: Jesteśmy po prostu nieobliczalni.

– Czyli nie ma żadnego planu? To się po prostu dzieje?

WR: Zgadza się.

– Domyślam się, że przepełniają was teraz emocje. Jakie są najważniejsze?

WR: Zdecydowanie szczęście. Szóste miejsce w Polsce to jest naprawdę wielkie osiągnięcie. Tym bardziej, że udowodniliśmy niektórym, że mogą się spotykać parę razy w tygodniu i mieć drużynę w lidze futsalowej, a my i tak możemy ich pokonać.

– Jeśli nie trenujecie na co dzień ze sobą, to skąd wzięliście te umiejętności, które pokazaliście na boisku?

WR: Mamy paru chłopaków, którzy grali w drugiej lidze na trawie przez parę minut czy w ekstraklasie futsalu.

MZ: Każdy indywidualnie ma swój klub, ma swój cykl przygotowań. Ciężko się zgrać bardziej nie trenując razem, więc bazujemy na indywidualnościach. Każdy przenosi swoje umiejętności do naszej drużyny.

– Rozmawialiśmy o świetnej atmosferze i o pasji. Czy to, co się dzieje na boisku, traktujecie jak zabawę czy bardziej jak rywalizację?

MZ: W sporcie chodzi o wygrywanie, więc nie da się ukryć, że zawsze gramy o zwycięstwo. W sporcie musi być rywalizacja. Ale przy tym wszystkim ważna jest zabawa. Czasem zbytnie spinanie się działa na niekorzyść.

WR: Do półfinałów w Lublinie to była zabawa. A później się zaczęła rywalizacja. Poza boiskiem świetnie się bawimy i jest fajna atmosfera, jednak po pierwszym gwizdku każdy daje z siebie wszystko. Od pierwszej do ostatniej minuty. Ile może. Wtedy walczymy o zwycięstwo.

– Podoba mi się to, że macie tak różne opinie na ten sam temat. Czy trudno jest pogodzić ze sobą tak wiele indywidualności na boisku? Czy trudno scalić skrajnie różne osobowości w jedną drużynę?

MZ: Nigdy nie jest łatwo scalać indywidualności, ale na tym to polega. Każdy może ze swojej perspektywy spojrzeć na daną sprawę, inaczej podejść do danej sytuacji i dzięki temu możemy dobrze współpracować. Gdyby wszystko było czyste i klarowne, to może byłoby zbyt łatwo? Zawsze pozostaje ta nutka niepewności. Jeden podejdzie do tematu tak, drugi inaczej – jedno podejście może być lepsze, drugie gorsze. Nie jest łatwo to scalić i nie warto na siłę próbować, te indywidualności są naszą mocną stroną.

WR: Tak naprawdę, wszyscy mamy jeden cel. Wszyscy chcemy wygrywać i dobrze reprezentować Uniwersytet Jagielloński – w końcu jesteśmy najlepszą uczelnią w Polsce. Może patrzymy z trochę innej perspektywy, ale każdy daje z siebie wszystko i chcemy osiągnąć ten sam cel.  Wszyscy podążamy w jednym kierunku.

MZ: Mamy przyjemność z Wiktorem reprezentować uczelnię już dłuższy czas. I to nie zawsze były lata tłuste, było wiele lat chudych. Wspominaliśmy o tej łatce chłopców do bicia. Nie da się ukryć, tak było. Musieliśmy sporo porażek z tą drużyną przeżyć, żeby teraz cieszyć się z sukcesów. Więc myślę, że dla nas te sukcesy są nad wyraz ważne i wyjątkowe. Młodsi zawodnicy, którzy dopiero dołączyli, cieszą się z sukcesów. My jednak przeżyliśmy te gorsze czasy i nie było łatwo. Można było się poddać, można było pytać po co i dlaczego, jeśli i tak wszystko idzie nie po naszej myśli. Ale i tak byliśmy cały czas jedną drużyną i wyszło nam to na dobre.

– Mówisz o tym, że jesteś w drużynie dość długo i widziałeś te tłustsze i te chudsze lata, a na swoich barkach dźwigasz ciężar tych wszystkich porażek. Myślisz, że miało to jakiś wpływ na to, że zostałeś kapitanem drużyny czy ze względu na tę różnorodność, o której rozmawialiśmy, jest to tylko umowny tytuł?

WR: Może ja odpowiem na to pytanie. Mateusz jest kapitanem i prowadzi nas wszystkich. To zawodnik, który zagrał parę dobrych minut w drugiej lidze, więc jest tak naprawdę najbardziej doświadczony. Wie jak nas motywować, wie co zrobić, żebyśmy dali z siebie wszystko. Jest bardzo dobrym człowiekiem, który zawsze poda pomocną dłoń.  Ufamy mu po prostu.

MZ: Jestem tu już dosyć długo i przeżyłem kilka porażek. Porażki są zawsze najlepszą lekcją, bo najłatwiej z nich wyciągnąć wnioski. Nie da się tego uniknąć i może w dobrej kolejności się to wszystko stało. Po paśmie porażek przyszło pasmo sukcesów. Nikt nie mówi, że będzie to trwało wiecznie. Wszystkie porażki są dobre i potrzebne. Nigdy nie zostawiłem drużyny po porażce, może ze względu na tę atmosferę.

WR: Były takie sytuacje, w których po kolejnej porażce chciało się odpuścić. Ale przychodziliśmy dla siebie, dla chłopaków.

Futsaliści KU AZS UJ

– Chyba nie da się nie uśmiechać słuchając tego. Mieliście wizję drużyny, którą chcieliście zbudować i na którą zapracowaliście. I co dalej?

WR: Mamy pomysł, co z tym dalej zrobić. Tak naprawdę, połowa tej drużyny to chłopaki z pierwszego roku, także pograją jeszcze przynajmniej 3 lata. Drużyna pewnie będzie jeszcze mocniejsza. Fajnie, że mogliśmy dołożyć tutaj swoją cegiełkę i tę drużynkę powoli zbudować. W AMP-ach mamy jeszcze 5 schodków przed sobą, także…

MZ: Trzeba sobie stawiać wysokie cele, to przede wszystkim. Przez wiele lat naszej drużyny futsalowej w ogóle nie było na mapie AMP-ów, także teraz mocno weszliśmy i fajnie by było to trzymać. Ale życie nas może zweryfikować i okaże się za rok – czy poprawimy wynik, czy spadniemy. Mamy mocną, ciekawą drużynę, więc liczymy na to, że się uda.

WR: Osiągnęliśmy najlepszy wynik w historii Uniwersytetu Jagiellońskiego jeśli chodzi o futsal mężczyzn. Bartek Wakuła podpowiada, że poprawiliśmy wynik  z 1997 roku. Ponad 20 lat czekania! Chyba było warto.

– Udźwigniecie ten ciężar odpowiedzialności? Ponad 20 lat UJ czekał na taką drużynę jak wy. Co wy na to?

WR: To jedno całe pokolenie.

MZ: Mam nadzieję, że to jest nagroda za te chude lata, które przeżywaliśmy. Porażki w niektórych meczach były wręcz druzgoczące. I trzeba to było wziąć na klatę. Teraz trzeba dźwignąć sukces. Ale sukces nosi się o wiele łatwiej niż porażkę.

WR: Architektem tego sukcesu jest nasz trener, Darek Igielski. Jest bardzo dobrym człowiekiem i bardzo dobrym trenerem.

MZ: Jego cierpliwość i wyrozumiałość jest często o wiele więcej warta niż rozpisywanie na karteczkach strategii. Ta spontaniczność się cały czas przewija! Dobry duch i dobra atmosfera – to przepis na nasz sukces.

Dziękuję za rozmowę!