Ostatnimi czasy zmagał się z achillesami, przed startem wypierał niepokojące myśli, pewien szkopuł pojawił się też podczas biegu. Mimo wszystko rozdzielił Brazylijczyków na linii mety, zdobywając drugi srebrny medal na igrzyskach paraolimpijskich.

Michał, serdeczne gratulacje. Wywalczyłeś drugi srebrny medal paraolimpijski w biegu na 100 metrów. Czy przyjeżdżając do Tokio oczekiwałeś powtórki z Rio?

– Pięć lat na to czekałem. Powiem szczerze, że po przyjeździe tutaj nie wiedziałem, czego oczekiwać. Widzę, że z roku na rok ten poziom rośnie. Czołówka idzie do przodu i sądziłem, że jeśli nie zbliżę się do rekordu życiowego, to będzie bardzo ciężko o medal. Bardzo podbudował mnie pierwszy start w tym sezonie i pomyślałem, że jeśli uda mi się zbliżyć do tego rezultatu, to może dać mi krążek. Właśnie tak się stało i jestem z tego bardzo szczęśliwy.

Oglądałem Twój finałowy występ i moje mało wprawne oko nic nie dostrzegło. Wczoraj na antenie Polskiego Radia Czwórka wspomniałeś o tym, że mogło być jeszcze lepiej?

– Tak! Był taki moment, zaraz po starcie, trzeci lub czwarty krok. Nie widziałem jeszcze tego biegu dokładnie, mignęła mi gdzieś tam tylko powtórka w zwolnionym tempie. Było takie zachwianie rytmu, takie potknięcie. Nie wiem z czego to wynikało, ale na pewno mnie to wybiło i musiałem gonić Brazylijczyka, którego widziałem kątem oka. Wiedziałem, że tego, który zwyciężył, będzie już ciężko dogonić, dlatego skupiłem się na pokonaniu tego, biegnącego obok mnie. No i się udało!

Co czułeś, przekraczając linię mety? Czy wiedziałeś od razu, że medal jest twój? 

– Wiedziałem od początku, że mam srebrny medal. Na linii mety – euforia! Udało mi się zdobyć to, o czym marzyłem.

Byliśmy już na mecie, więc cofnijmy się jeszcze 100 metrów wcześniej. Zdradzisz nam, jakie myśli towarzyszyły ci przed startem?

– Przed tymi zawodami bardzo obawiałem się, żeby nie popełnić żadnego błędu. Coś z tyłu głowy chodziło mi, żeby nie zrobić falstartu. Nie wiem czemu bardzo się tego obawiałem. Starałem się uspokoić, nie myśleć o tym, żeby wytrzymać. Nie mam jakiejś recepty na „dobry start”. To są lata treningów i predyspozycja dnia.

A propos emocji. Udało już się ci się trochę ochłonąć? Przespałeś noc, czy może świętowałeś sukces?

– Nie było na to czasu (śmiech). Wróciłem do wioski olimpijskiej dość późno, przed północą. Zanim udało mi się coś zjeść i wykąpać, trochę upłynęło. Około pierwszej położyłem się spać, jednak miałem pewne problemy żeby zasnąć. Dużo czasu spędziłem na kontroli dopingowej, dostałem też mnóstwo powiadomień z gratulacjami, ale już nawet nie miałem siły na nie wszystkie odpowiedzieć. Zostawiłem sobie to na dzisiaj, na spokojnie. Na świętowanie przyjdzie czas jak wrócę do kraju.

Temperatura w Tokio jest obłędna?

– Jest upalnie, niebo bezchmurne. W tym pełnym słońcu było na prawdę ciężko. Przede wszystkim odczułem to na eliminacjach, kiedy startowałem niemal w samo południe. Podszedłem do nich na spokojnie, widząc że jestem w pierwszej trójce postanowiłem trochę zwolnić, żeby zostawić zapas sił na finał.

Taki sukces wymaga też wielu wyrzeczeń. Jak wyglądała twoja droga do Tokio?

– Igrzyska były docelową imprezą, na którą się przygotowywaliśmy. Po drodze były mistrzostwa świata, mistrzostwa Europy. Z jednych udało się przywieźć jakieś krążki, z innych nie. To były wzloty i upadki. Wszystko zależało od stanu zdrowia. Nie ukrywam, że pojawiały się komplikacje. W tym sezonie zmagałem się z achillesami, nawet teraz na tej ostatniej prostej było bardzo ciężko. Wraz z trenerem mieliśmy świadomość, że jeśli chcę powalczyć w Tokio, to muszę być w życiowej formie, jednak z drugiej strony trzeba było tak sterować tym treningiem, żeby nie pogłębić kontuzji.

Jesteś reprezentantem zarówno AZS PWSZ Tarnów, jak i Startu Tarnów. Czym dla Ciebie jest AZS?

– Dołączyłem do Akademickiego Związku Sportowego, idąc na studia, przechodząc do mojego trenera. Nigdy też nie zamykałem się tylko na rywalizację wśród osób z niepełnosprawnościami. Od wielu lat startuję również z osobami pełnosprawnymi. Ten klub dał mi taką możliwości, m.in. udział w Akademickich Mistrzostwach Polski.

Sport, sportem. A jak Michał Derus spędza czas wolny?

– Za dużo czasu wolnego nie mam. Jestem aktywny zawodowo, na co dzień jestem programistą. Cały czas staramy się pogodzić treningi z pracą zawodową. Rok po igrzyskach pomyślałem sobie, że jeśli nie pójdę w kierunku, w którym ukończyłem studia, będzie z roku na rok coraz ciężej być aktywnym zawodowo. Nie mam takiego czasu wiele, ale z drugiej strony to jest fajne i daje mi satysfakcję.

Fot. Bartłomiej Zborowski/Polski Komitet Paraolimpijski