Trafienie do bramki przeciwnika to w hokeju kluczowa sprawa. Ze swoją książką do sympatyków hokeja i nie tylko trafić chce też Piotr Chłystek. Dziennikarz „Przeglądu Sportowego” i komentator Viaplay, który od lat współpracuje z AZS, wydał właśnie swoją trzecią książkę pt. „Cuda na kiju”. Ukazała się ona z okazji 100-lecia polskiego hokeja i dla fanów sportów zimowych to idealny prezent.

Hokej w Polsce kojarzy się wciąż z Mariuszem Czerkawskim i Krzysztofem Oliwą, choć ci dawno zakończyli kariery. Skąd pomysł na książkę o tej tematyce? I dla kogo jest ta książka?

– Wielu osobom wydaje się, że hokej w Polsce nie jest zbyt popularny. Ja bym się z tym jednak nie zgodził. To jest trochę taka perspektywa ludzi mieszkających w centrum kraju, gdzie przecież hokej w przeszłości był bardzo silny. Myślę, że każdy fan sportu znajdzie w tej książce coś dla siebie, choć oczywiście jest ona adresowana głównie do kibiców hokeja, których w Polsce jest całkiem sporo. Problem polega na tym, że to środowisko hokejowe jest bardzo zaniedbane.

Po czym to widać?

– Niestety, ale w naszym hokeju jest bardzo mało wydarzeń, bardzo mało atrakcji czy gadżetów dla kibiców. Szkoda, bo hokej sam w sobie jest piekielnie widowiskową dyscypliną. W wielu krajach to sport narodowy albo jeden z najpopularniejszych. Jednak w Polsce niestety jest on zapomniany i zaniedbany. Także dlatego zdecydowałem się na napisanie tej książki. Tworzyłem ją z myślą o tych ludziach, którzy hokej kochają i często poświęcają mu wręcz swoje życie. Mowa o zawodnikach, trenerach, kibicach, ale też działaczach czy dziennikarzach. Nadchodzący jubileusz to świetna okazja, żeby powspominać i przypomnieć o osobach, które w historii naszego hokeja odegrały ważną rolę.

Czy książką można przywrócić hokejowi należne mu miejsce?

– Oczywiście, że nie. Jedna książka to zdecydowanie za mało, by czegoś takiego dokonać. Ale na pewno dzięki niej trochę osób sobie o tym hokeju przypomni. Myślę, że u niejednego czytelnika wrócą wspomnienia z dawnych czasów, gdy oglądali mecze naszej kadry podczas igrzysk olimpijskich czy mistrzostw świata. Wrócą obrazki z młodości, gdy po powrocie ze szkoły ktoś włączał telewizor i razem z rodzicami pasjonował się wydarzeniami na lodzie, ale potem zapomniał o hokeju na 20 czy 30 lat. Jedni dzięki tej książce coś sobie będą przypominać, a inni w ogóle będą mogli hokej poznać, bo jest w niej też dużo informacji podstawowych, dotyczących historii tej dyscypliny czy przepisów. Nie mogę sam oceniać tej książki, ale jedno mogę powiedzieć z pełnym przekonaniem. W niej takie zjawisko jak słynne „lanie wody” po prostu nie występuje. Przy okazji chciałbym podziękować za wsparcie w tym projekcie redakcji „Przeglądu Sportowego” i PZHL.

Muszę zapytać Cię też o wątki azetesowe. Czy je również znajdziemy w książce?

– Oczywiście, bo bez AZS Warszawa na dobrą sprawę nie byłoby polskiego hokeja. Był taki czas na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku, gdy hokeiści z AZS Warszawa stanowili albo część, albo większość reprezentacji Polski, która osiągała bardzo dobre wyniki na mistrzostwach Europy. Jeśli chodzi o aztetesiaków to warto przytoczyć m.in. nazwisko Tadeusza Adamowskiego, czyli jednego z ojców polskiego hokeja. Potem jednak ten hokej w AZS zniknął i w zasadzie trudno jednoznacznie powiedzieć dlaczego. Kluby AZS zaczęły się rozrastać i mieć coraz więcej sekcji. Poświęcano uwagę coraz większej liczbie dyscyplin, a hokej mógł być uprawiany tylko przez parę miesięcy w roku, co z pewnością mu nie pomagało. Szczególnie w dawnych czasach, kiedy w Polsce było bardzo mało sztucznych lodowisk. W późniejszym okresie prawdopodobnie nie pomogła też niewielka liczba startów na zimowej uniwersjadzie. Na przełomie wieków trzykrotnie wystartowaliśmy na studenckich igrzyskach, ale dopiero teraz wracamy na uniwersjadę po ponad 20 latach przerwy. Cieszę się również, że stworzono Ligę Akademicką AZS w hokeju. To może być impuls do różnych zmian.

Cuda na Kiju, wyd. Ringier Axel Springer Polska Sp. foto: Ewa Milun-Walczak

Jak długo trwały prace nad tą książką? Czy pisałeś ją bardziej jako dziennikarz czy kibic hokeja?

– Raczej to drugie, bo hokej to moja pierwsza sportowa miłość, choć oczywiście doświadczenie dziennikarskie też się przydało. Wiedząc o tym, że od lat ta dyscyplina jest tak zaniedbana, chciałem coś dla niej zrobić. Gdy przyszedłem po maturze do redakcji „Przeglądu Sportowego” zapytano mnie, czym się chcę zajmować. Większość odpowiada w takiej sytuacji, że piłką nożną lub siatkówką, ale ja odpowiedziałem, że hokejem na lodzie. Wielu było zaskoczonych, ale to była przemyślana decyzja. Trwam przy tej dyscyplinie i od lat piszę o niej bardzo dużo. Przygotowywałem nie tylko relacje dotyczące bieżących spraw, ale też bardzo dużo tekstów historycznych i po jakimś okresie zrodziła się taka myśl, że zbliża się stulecie i może warto w jakiś sposób te teksty wykorzystać. Wybrać z nich to, co najważniejsze, rozszerzyć to, zgłębić, dopisać kilkaset stron i zrobić coś większego. Coś, co chociaż trochę pomoże polskiemu hokejowi i sprawi, że więcej osób zwróci na niego uwagę. Bo trzeba też powiedzieć, że przy hokeju praktycznie ma dużych mediów. Nawet gdy w ostatnich latach kadra miała zgrupowania w Warszawie, gdzie przecież znajdują się niemal wszystkie redakcje, to na treningach w ciągu kilku dni pojawiało się maksymalnie dwóch, może trzech dziennikarzy. Ja zawsze byłem w tej grupie.

Cuda na Kiju, wyd. Ringier Axel Springer Polska Sp. foto: Ewa Milun-Walczak

Czy trudno było o materiały do książki?

– Archiwa Przeglądu Sportowego były moim głównym źródłem. Kiedyś o hokeju pisano w nim bardzo dużo, także na pierwszej stronie. Choć czasem na „jedynce” hokej był obecny tylko za sprawą zdjęcia, ponieważ dawniej było tak, że głównym tematem na pierwszej stronie mogła być powiedzmy siatkówka, ale zdjęcie było już z hokeja, bo akurat przyszła dobra fotografia z jakiegoś lodowiska. Miałem się zatem czym posiłkować. Mam na myśli przede wszystkim okres od lat 20. do lat 60. ubiegłego wieku, bo przy opisie późniejszych dekad bazowałem niemal wyłącznie na tym, co sam zrobiłem. Byłem w stanie skontaktować się z bohaterami różnych wydarzeń, albo z ich rodzinami. Kilka spotkań było naprawdę niezwykłych.

Jakie nadzieje wiążesz z tą książką? I czy już masz pomysł na kolejną?

– Przede wszystkim mam nadzieję, że ta książka wywoła u wielu ludzi uśmiech na twarzy. U fanów hokeja, którzy ucieszą się, że mają wreszcie co poczytać na temat swojej ukochanej dyscypliny, ale też u wspomnianych tam hokeistów czy trenerów. A czy mam pomysł na kolejną książkę? Mam, ale po napisaniu trzech w bardzo krótkim czasie na razie trzeba złapać oddech (śmiech).