Angelika Sarna, lekkoatletka AZS AWF Warszawa, nie wypełniła minimum, ale dzięki pozycji w olimpijskim rankingu poleci na igrzyska do Tokio! – Spełniłam swoje marzenie – mówi w rozmowie z nami niedawna mistrzyni Polski na 800 metrów.
Ostatnie świetne wyniki, m.in. na memoriale im. Janusza Kusocińskiego czy Drużynowych Mistrzostwach Europy w Chorzowie, umocniły pani pozycję w olimpijskim rankingu w biegu na 800 metrów. Można już gratulować miejsca na igrzyska?
– Jeszcze oficjalnego potwierdzenia nie ma (rozmawialiśmy w środę, 30 czerwca – dop. red.), ale powoli chyba można gratulować. Ranking się zamyka, a do 30 czerwca spływały ostatnie wyniki. Trudno zakładać, żebym spadła w nim o kilkanaście pozycji (obecnie Sarna jest 35., a do rywalizacji w Tokio może stanąć 48 zawodniczek – dop. red.). Z tego co widziałam, rywalki w ostatnich dniach nie biegały nic niepokojącego. Śpię więc spokojnie i czekam na igrzyska.
Z przyjemnością ogląda się pani postępy. Ostatnio w tydzień dwukrotnie pobiła pani „życiówki”. Gdzie należy upatrywać przyczyn tak dużego sportowego progresu?
– Jeśli chodzi o trening, to przebiegał on jak co roku, bez zmian. Zachowaliśmy ten sam system technik treningowych i progresywnie wszystko idzie do przodu – i siła, i szybkość. Z roku na roku widać w mojej karierze, że się rozwijam. Poprawa wyników nie jest dla mnie niespodzianką. Byłam bardzo skoncentrowana na walce o igrzyska, chociaż to zadanie było mega ciężkie. Spełniłam swoje marzenie.
Ukończenie studiów pomogło w koncentracji na sporcie?
– Zdecydowanie tak. Zawsze na równi stawiałam sport z nauką, a teraz, w tym okresie widzę większy komfort psychiczny. O tej porze zazwyczaj poświęcałam czas na zdanie sesji letniej, a przecież były również zgrupowania. Na pewno to pomogło mi w przełamaniu bariery dwóch minut.
Redaktor Michał Chmielewski z Sport.TVP.pl w swoim artykule trafnie określił panią „jokerem z cienia”. Myśląc o pani dystansie, w pierwszej kolejności jako kandydatki do wyjazdu na igrzyska wymieniano m.in. Joannę Jóźwik, Angelikę Cichocką czy Annę Wielgosz.
– Jestem osobą, której nie przeszkadza to, że nie mówią o mnie w mediach czy w Internecie. Skupiam się na pracy, by później moje wyniki robiły małe zamieszanie, co w tym sezonie udało mi się pokazać. Myślę, że ten joker z cienia może coś fajnego pokazać. Zostańmy w tym cieniu (śmiech).
Po zdobyciu w Poznaniu tytułu mistrzyni kraju, wspominała pani o wysokich ambicjach. Dokąd one sięgają?
– Do tego sezonu podchodziłam z nadzieją, żeby zakwalifikować się na igrzyska. Teraz, gdy to się spełnia, zamierzam się jak najlepiej zaprezentować na tej imprezie. Bardzo bym się ucieszyła z fajnego rekordu życiowego w Tokio. Nie chcę się zamykać i zadowalać samą kwalifikacją. Skoro polecę na igrzyska, to wybiorę się tam z bojowym nastawieniem.
Zakładając rekord życiowy w okolicach olimpijskiego minimum, co może on dać na igrzyskach?
– Myślę, że może mi pozwolić na awans do półfinału, ale ciężko mi to stwierdzić. Nie wiem, jak będą wyglądały biegi eliminacyjne.
Podobnie jak Jóźwik, pochodzi pani ze Stalowej Woli, ale od kilku lat występuje w AZS AWF Warszawa.
– Na początku zaczynałam w biegach ulicznych, organizowanych przez trenera Stanisława Anioła. Później brałam udział w Czwartkach Lekkoatletycznych, gdzie trener był coraz bardziej zainteresowany moją osobą. W gimnazjum zaczęłam trenować raz w tygodniu, a następnie, pod koniec szkoły tych treningów w Victorii Stalowa Wola było coraz więcej. Zależało mi, żeby dobrze zdać maturę, a później kontynuować naukę. Wybrałam Warszawę i kierunek na SGGW. Sportowo postawiłam na AZS AWF i trenera Andrzeja Wołkowyckiego. Na odległość, bez obecności trenera trenuje się bardzo ciężko. W klubie jestem już piąty rok. W stolicy bardzo fajnie mi się trenuje – mam do dyspozycji lasek, halę, stadion.
Ukończyła pani studia inżynierskie na kierunku technologia energii odnawialnej. Mając swoje „pięć minut” na średnich dystansach, myśli pani jeszcze o magisterce?
– Obronę miałam w lipcu zeszłego roku. Zależało mi na tym, żeby mieć inżyniera, a potem skupić się na sporcie. Na tytuł magistra zawsze przyjdzie czas.
Rozmawiał: Artur Kluskiewicz
Fot. Michał Laudy