Patryk Chojnowski w wieku dziewięciu lat, jadąc na rowerze, został potrącony przez samochód. W wyniku wypadku zmiażdżeniu uległ prawy staw skokowy, a lekarze uratowali nogę przed amputacją. Nie załamał się i ponad dwie dekady później, już jako czołowy, niepełnosprawny tenisista stołowy, prezentuje wyborną formę wśród zawodowców.
– Nadal pojawiają się głosy powątpiewające w prawdziwość pańskiej niepełnosprawności?
– Patryk Chojnowski (tenisista stołowy i trener AZS AWFiS Balta Gdańsk, aktualny indywidualny wicemistrz Polski, mistrz i wicemistrz paraolimpijski z 2012 i 2016 roku, multimedalista MŚ i ME niepełnosprawnych): Często przechodziłem ekstrakontrole, podczas których badano mój staw skokowy. Nie do końca wszyscy wierzyli, że kwalifikuję się do rywalizacji wśród osób niepełnosprawnych. Lekarze na ponownych oględzinach musieli stwierdzać, że się nadaję. Gołym okiem nie da się zauważyć moich problemów. Dopiero, gdy ściągnę buta i skarpetkę, da się zauważyć dość mocne uszkodzenie prawego stawu skokowego. Część przedstawicieli innych państw wiedziała jednak swoje.
– Wśród zawodowców również spotykał się pan z podobnym, niesprawiedliwym podejściem?
– Nigdy, bo wszyscy znają moją sytuację. Większość wręcz zastanawia się, jak udaje mi się poruszać przy stole.
– Zastanawiał się pan kiedyś, dokąd zaszedłby w sporcie, gdyby nie feralny wypadek w wieku dziewięciu lat?
– Gdyby nie ten wypadek, w ogóle nie grałbym w… tenisa stołowego. Przed nim, jak również po nim trenowałem koszykówkę i siatkówkę. Poszedłbym w kierunku którejś z tych dyscyplin. Oczywiście, czasami sam się zastanawiałem, jak potoczyłby się mój los. Podejrzewam, że mogłoby być lepiej, ale gwarancji nie mam. Z pewnością mógłbym więcej trenować, ale czy dzięki temu miałbym lepsze wyniki, to nie mam pojęcia.
– Samo wejście w mecz wymaga więcej wysiłku, choćby podczas rozgrzewki?
– Jest wręcz przeciwnie – staram się jak najmocniej odciążać staw. Rozgrzewki ograniczam do minimum.
– Staw wytrzymuje trudy kilkusetowych pojedynków?
– Podczas spotkania nie czuję nic. Jest adrenalina, stres, aż sam zapominam, że mam jakiś problem z nogą. Dopiero godzinę, dwie i noc po meczu są męczarnią. Bywają problemy z zaśnięciem czy chodzeniem.
– Patrząc na suche wyniki sportowe, rzeczywiście można złapać za głowę z niedowierzaniem. Na przestrzeni kilkunastu miesięcy zdobywał pan tytuły mistrza i wicemistrza Polski. Najlepszy czas w pańskiej karierze?
– Zdecydowanie tak. Wydaje mi się, że przez ostatnie trzy lata dojrzałem psychicznie do tego sportu. Nie napinam się tak jak kiedyś. Zmieniłem nastawienie i do każdego pojedynku podchodzę bez presji, na zasadzie, że „mogę”, a nie „muszę”, coś osiągnąć. To pomaga. Zacząłem grać na stabilnym poziomie w Lotto Superlidze.
– Będąc przy rozgrywkach ligowych, dziewiąte miejsce AZS AWFiS Balta Gdańsk na koniec sezonu oddaje potencjał sportowy?
– Ugraliśmy maksimum. Zakładaliśmy utrzymanie w Superlidze i to nam się udało. Żeby powalczyć o coś więcej, niestety nie mieliśmy na tyle silnej i wyrównanej drużyny. Na medale nie mieliśmy co liczyć, a czy zajmiemy piątą, czy dziewiątą pozycję tak naprawdę jest bez większego znaczenia.
– Za panem pierwszy sezon w podwójnej roli – zawodnika i trenera. Szykuje się pan do przejścia „na drugą stronę rzeki”, czy sytuacja finansowa i potrzeba klubu wymusiły łączenie zadań?
– Muszę uczciwie przyznać, że nie byłem szkoleniowcem z prawdziwego zdarzenia. Przychodziłem na treningi również z myślą o swojej dyspozycji, dlatego nie mogłem w pełni zaangażować się w rozwój kolegów. Bywały drugie zajęcia, podczas których pracowałem z zawodnikami, ale nie było ich tyle, co powinno. W Lotto Superlidze, kiedy koledzy grali mecze, to podpowiadałem, ile mogłem. Czuję, że to nie jest jeszcze ten czas, by w pełni odciąć się od roli tenisisty. Jeszcze przez parę lat, o ile stopa pozwoli, będę w stanie rywalizować na wysokim poziomie. Później chętnie skupię się na pracy trenerskiej.
– Pandemia koronawirusa przerwała rywalizację w Lotto Superlidze, ale i wymusiła przełożenie m.in. igrzysk paraolimpijskich na przyszły rok. Pana może to boleć podwójnie, gdyż po starcie w Tokio przymierzał się do poddania operacji rekonstrukcji stawu.
– Byłem pewien, że po igrzyskach trafię na stół operacyjny, odczekam pewien czas i spróbuję wrócić do tenisa. Myślę jednak, że przesunięcie imprezy o rok nie odbije się na moim zdrowiu. Cały czas dbam o stopę, słucham swojego ciała, na ile pozwala mi trenować. Spokojnie powinienem dać radę, a dopiero potem zajmę się nogą. Ważne, że mam już kwalifikację do Tokio i nie muszę rozgrywać żadnych turniejów. Będę mógł skupić się wyłącznie na lidze.
– Puszczając wodzę wyobraźni, załóżmy powodzenie operacji. Wtedy wróci pan do zawodowej kadry? Dwukrotnie już pan rezygnował z niej, ostatnio w sierpniu ubiegłego roku.
– Wówczas nastąpiła kryzysowa sytuacja. W stawie pojawiły się mikropęknięcia, czego trochę się przestraszyłem. Ból był większy niż normalnie, dlatego musiałem się wycofać z reprezentacji. Nie wiem, czy w lepszym zdrowiu spróbuję wrócić do niej. Nie wiem nawet, czy będę chciał to zrobić. Mam sport niepełnosprawnych, gram w Lotto Superlidze i na ten moment to mi wystarczy. Na dodatek o miejsce w kadrze nie musi być łatwo, bo mamy wielu młodych zawodników z dużym potencjałem.
– A czy ewentualna, udana rekonstrukcja może wykluczyć udział z rywalizacji wśród niepełnosprawnych?
– Sam się nad tym zastanawiam. Jeżeli ze stawem będzie wszystko w porządku, to nie przejdę badań i wypadnę z rywalizacji. Jestem w stanie zaryzykować grę wśród niepełnosprawnych, żeby naprawić staw. Zdrowie jest ważniejsze niż medale i wyróżnienia.