W 2018 roku minęło 90 lat od zdobycia przez dyskobolkę Halinę Konopacką, pierwszego dla kraju złotego medalu olimpijskiego. Z tej okazji, staraniem PKOL, ukazała się biografia Konopackiej pióra Marii Rotkiewicz — piękny prezent dla bibliofilów. Starannie i ciekawie wydana książka z licznymi, wcześniej często nieznanymi fotografiami, pokazuje naszą bohaterkę nie tylko jako sportsmenkę, ale też ikonę polskiego sportu z mniej znanej strony: jako poetkę, malarkę, patriotkę, a nawet dyplomatkę i działaczkę.
W dzisiejszych czasach sportowcy, zwłaszcza reprezentanci popularnych dyscyplin, zdobywający medale i laury za najlepsze miejsca, cieszą się powszechną sławą. Każdy chyba wie, kim był Adam Małysz a kim jest Robert Lewandowski. Czy zawsze tak było? Jeszcze 100 lat temu, gdy rodziła się II Rzeczpospolita, to spora część jej mieszkańców ze zdziwieniem, a nawet zgorszeniem przyglądała się ubranym w cienkie koszulki i krótkie spodenki lekkoatletom czy piłkarzom. To właśnie w takich czasach rozpoczynała swą karierę dwudziestokilkuletnia panna Halina Konopacka. Urodzona w Rawie Mazowieckiej w 1900 r., ale od pierwszych miesięcy życia mieszkająca w Warszawie, stykała się ze sportem dzięki starszemu bratu, Tadeuszowi, piłkarzowi warszawskiej Polonii. Brat z sukcesami grał w zespole „Czarnych Koszul”, a siostra przychodziła na treningi podpatrywać Tadeusza. Podobno ustawiała się za bramką i łapała wylatujące poza boisko piłki i potem je odrzucała. Czy to było jej pierwsze nieuświadomione jeszcze ćwiczenie, przygotowujące do rzutu dyskiem?
Z prawdziwym sportem zetknęła się w 1924 r. Na obozie narciarskim AZS Warszawa, a Halina świetnie jeździła na nartach, koledzy namówili ją do spróbowania sił w lekkoatletyce. Piękna i wysoka dziewczyna przyszła więc na stadion przy Agrykoli i od razu zwróciła na siebie uwagę francuskiego trenera polskich lekkoatletów Maurice Baqueta. Jak opisała to Maria Rotkiewicz: „Baquet miał oko do nieoszlifowanych talentów, dostrzegł u niej doskonałe wyczucie rytmu. Dziewczyna rzuciła dyskiem tak sprawnie, że rekord Polski ustanowiła niemal od niechcenia, po kilku rzutach. Rekord, o którym tak naprawdę nie miała pojęcia”. I tak zaczęła się błyskawiczna kariera sportowa pięknej Haliny Konopackiej. Potem były niezliczone sukcesy, z AZS-em i z reprezentacją Polski. Wreszcie nadszedł 31 lipca 1928 r. i Igrzyska Olimpijskie w Amsterdamie. Tam właśnie nasza dyskobolka zrobiła furorę. Zdeklasowała rywalki, a jej rzut na odległość 39,62 m był zarazem rekordem świata!
Pierwszy złoty medal olimpijski dla Polski został zdobyty. Cały kraj oszalał na punkcie pięknej lekkoatletki z AZS Warszawa. Wcześniejsze uprzedzenia Polaków, co do uprawiania sportu zostały przełamane. Przykład dali dostojnicy państwowi: prezydent Ignacy Mościcki natychmiast wysłał do Amsterdamu depeszę gratulacyjną, a Józef Piłsudski tuż po powrocie złotej medalistki do Warszawy, przyjął ją w Belwederze.
Warszawa przywitała dyskobolkę jak bohaterkę narodową. Na trasie jej triumfalnego przejazdy ustawiły się tłumy wiwatujących mieszkańców. W dalekiej Argentynie mieszkająca tam Polonia argentyńska nazwała swój klub sportowy „Helena”. Wybaczmy polonusom, że pomylili się w imieniu, ale postać i kult Konopackiej dotarł i do nich. W Polsce zaś jak grzyby po deszczu zaczęły się tworzyć Kobiece Kluby Sportowe. Fenomen Konopackiej zbiegł się z wielką karierą operową Jana Kiepury. Dlatego też ulica warszawska ułożyła rymowankę, która miała odpowiadać na pytanie, kto rozsławia najlepiej Polskę: „Konopacka dyskiem, Jan Kiepura pyskiem”.
Maria Rotkiewicz pisała o Konopackiej: „Wygrywała lekko, z gracją, jakby tańczyła, nie widać było wysiłku. Posągowej urody lekkoatletka, spokojne naturalne ruchy, piękna twarz, strój sportowy przełamany jakimś eleganckim elementem garderoby, rekordy, które przychodziły z łatwością… . Nie bez powodu każdy jej występ na stadionie ściągał wielbicieli. Przy tym […] niezwykle skromna, lojalna, życzliwa, stanowiła dobrego ducha zespołu. Nie można było sobie wymarzyć lepszego pierwowzoru polskiej sportowej gwiazdy”.
Jeszcze tego samego roku, kilka miesięcy po zdobyciu złotego medalu Konopacka wyszła za mąż za pułkownika Ignacego Matuszewskiego. Wkrótce przeżywała sukcesy polityczne męża – została Panią ministrową, gdy Matuszewski był Ministrem Skarbu i ambasadorową, gdy mąż był posłem polskim w Budapeszcie. Sama, choć skończyła z uprawianiem lekkoatletyki, ale wciąż z powodzeniem grała w tenisa. Była wszechstronnym sportowcem: jeździła konno, startowała w rajdach samochodowych, uprawiała łucznictwo i narciarstwo.
W książce autorka przedstawia Konopacką jednak nie tylko jako sportsmenkę. Poznajemy zdobywczynię pierwszego dla polski złota, jako zdolną artystkę. Pisała wiersze, a poprzez tę poezję czytelnik może zrozumieć jej duszę, myśli i spostrzeżenia. Konopacka swą wrażliwość przekazywała także malując obrazy. Malowała naturę i krajobrazy. Grała również na fortepianie, znała kilka języków obcych i była polską patriotką.
We wrześniu 1939 r., gdy za sprawą niemieckiego ataku, świat II RP zaczynał sypać się w gruzy, Konopacka stała u boku męża odpowiedzialnego za wywiezienie i ochronę złota Banku Polskiego. Dzieliła z nim i wraz ze wszystkimi jadącymi w tym specjalnym konwoju, ryzyko i trudy podróży. Gdy jeden z kierowców został ranny, prowadziła autobus. Pomagała wiedząc, że to jej walka z wrogiem. Udało się o tyle, że złoto nie wpadło w ręce hitlerowców. Halina wraz z mężem uratowała polskie złoto, ale swego złotego medalu olimpijskiego, niestety nie zdołała. Złoty krążek został ukradziony podczas wojennej tułaczki państwa Matuszewskich.
Matuszewscy zaś po licznych przygodach doczekali końca wojny i osiedli w Stanach Zjednoczonych. Długo nie cieszyli się wspólnym życiem, bo Ignacy zmarł już w 1946 r.
W Stanach Zjednoczonych choć ułożyła sobie życie, to tęskniła za krajem. Po 1956 r., gdy tylko pojawiła się polityczna możliwość, trzykrotnie odwiedziła Polskę, spotykając się z dawnymi przyjaciółmi z AZS-u. Zmarła w Daytona Beach na Florydzie w lutym 1989 r., gdy w Polsce rozpoczynały się obrady „okrągłego stołu”.
Opowieść o życiu i sportowych sukcesach tej największej sportsmenki warszawskiego AZS koniecznie trzeba przeczytać.
Tekst: Robert Gawkowski, www.robertgawkowski.com
Foto: Ewa Milun-Walczak