Od brązowego medalu drużyny Politechniki Gdańskiej rozpoczęły się badmintonowe zmagania podczas Europejskich Igrzysk Akademickich w Łodzi. Niebawem ruszają turnieje indywidualne.
Do walki stanęły trzy polskie drużyny: Politechnika Gdańska oraz AWF-y z Wrocławia i Warszawy, czyli wszyscy medaliści AMP z ubiegłego roku. W ich składach nie brakowało zawodników znanych z ligowych boisk i medalistów seniorskich mistrzostw kraju, na czele z Łukaszem Cimoszem i Krzysztofem Jakowczukiem.
Przy 19 zgłoszonych drużynach system rozgrywek przewidywał, że tylko zwycięzcy grup staną przed szansą walki o medale. Kto spotkał więc silnego rywala, ten tracił szanse na podium. Stało się tak z warszawiakami, którzy zajęli trzecie miejsce, i wrocławianami, którzy już w pierwszym meczu trafili na Narodowy Uniwersytet Budownictwa Okrętowego im. Admirała Makarowa. O losach tego spotkania i ekipy z Dolnego Śląska zdecydowały przegrane trzecie sety w deblowych spotkaniach panów i pań.
– Graliśmy praktycznie z kadrą Ukrainy i nie mamy zamiaru płakać, czy narzekać. Cieszymy się z każdego punktu i że w ogóle możemy wystąpić na takich zawodach. To dla nas zaszczyt – komentował Cimosz, jedyny gracz profesjonalnie uprawiający badmintona w ekipie z Wrocławia, która po zajęciu drugiego miejsca w grupie mogła walczyć już tylko o lokaty 6-9.
Gdańszczanie swoją grupę wygrali, rozpoczynając od 3:2 z Politechniką z Charkowa, by tym samym wynikiem rozstrzygnąć mecz ze Szwajcarami z Lozanny i na koniec gładko ograć Niemców z Duisburga. Klasą dla siebie był Jakowczuk – mistrz Polski, który bez straty seta rozstrzygnął wszystkie mecze singlowe i mikstowe (choć jak sam przyznał, nie trafił jeszcze na przeciwnika o wysokim poziomie). – Przyjechaliśmy tu po medal. Mamy bardzo mocną, wyrównaną drużynę, w większości opierającą się o byłych zawodników kadry – powiedział badmintonista, który w dorobku miał już występy na Akademickich Mistrzostwach Świata i Uniwersjadzie.
Prawdziwe schody zaczęły się w półfinale, gdzie czekali już grający w czteroosobowym składzie ukraińscy budowniczowie okrętów. Nasz mikst, w którym obok Jakowczuka grała Magdalena Witek, doznał pierwszej porażki w tych zawodach, przegrywając trzeciego seta 14:21. – Zaczęliśmy bardzo nerwowo, popełnialiśmy bardzo dużo błędów. Mimo, że wygraliśmy drugą partię, to rywale szybko dostosowali się do naszej taktyki – komentował lider gdańszczan. Potem Marcelina Franczuk oddała swój mecz dość gładko i to przeciwnicy wygrywali już 2:0.
Mistrz Polski bez problemów rozstrzygnął swojego singla i z niepokojem patrzył na kobiecego debla, który mógł przedłużyć nasze szanse. Sprzyjającą okoliczność wypracowali członkowie pozostałych polskich drużyn, którzy głośno dopingowali swoje koleżanki.
Wydawało się, że ten doping pomoże Witek i Aleksandrze Goszczyńskiej w końcówce pierwszego seta. Polki odrobiły cztery punkty straty, doprowadzając do remisu 18:18, by po chwili i niewymuszonych błędach przegrać do 19. W drugim nie było już takich okazji. – To był już mój ósmy mecz. Dało się odczuć zmęczenie i to było widać w długich akcjach. Chętnie byśmy zagrali w jutrzejszym finale, ale cieszymy się z tego, co jest. Gdyby przed turniejem ktoś nam powiedział, że zdobędziemy brąz, wzięlibyśmy go w ciemno. Stawka była bardzo silna – oceniła Witek.
Ukraińscy specjaliści od okrętów zagrają o złoto z bardzo silną drużyną ze Strasburga. AWF Wrocław powalczy o miejsce ósme, a AWF Warszawa o jedenaste. W czwartek ruszą zaś turnieje indywidualne.
Foto: Ewa Milun-Walczak