Kornelia Lesiewicz, sprinterka AZS AWF Gorzów Wielkopolski, zachwyca wszystkich w pierwszym półroczu. 17-letnia lekkoatletka nie ukrywa, że tegoroczne medale zdobyte wśród seniorów wyostrzyły jej apetyt na start na igrzyskach olimpijskich w Tokio.
Początek roku należy do pani. Rekord Polski juniorek, srebro na seniorskich MP, a następnie brąz na HME w Toruniu i ostatnio srebro na MŚ sztafet w Chorzowie. Widząc formę na przedsezonowych obozach, spodziewała się pani tak mocnego wejścia do rywalizacji, czy osiągnięte czasy były pewnym zaskoczeniem nawet dla pani?
– Kornelia Lesiewicz (biegaczka AZS AWF Gorzów Wlkp.): Wraz z trenerem byliśmy świadomi, że stać mnie na dobre bieganie. Nigdy wcześniej nie mogłam się sprawdzić w zawodach po tak krótkich przygotowaniach do sezonu. Zazwyczaj trwają one znacznie dłużej. Kładłam nacisk na progresywne, spokojne treningi. Tym razem musiałam przyspieszyć przygotowania i znacznie szybciej wejść na wysokie obroty. Mam nadzieję, że reszta sezonu będzie równie udana jak jego początek.
Czytając czy słuchając wywiadów, z pani wypowiedzi bije duża pokora. Nawet jadąc na seniorskie MP do Torunia, ozłocona wygraną w juniorskim czempionacie, wspominała pani, że wybiera się po doświadczenie. Wróciła pani ze srebrnym medalem, zagrażając Justynie Świety-Ersetic, niekwestionowanej liderce polskich 400 metrów. Wtedy czuła pani, że powołanie na HME jest na wyciągnięcie ręki?
– Kiedy przekroczyłam linię mety na drugiej pozycji, pojawiła się myśl, że HME faktycznie są w zasięgu. Tak też było. Dostałam szansę, aby pobiec razem z dziewczynami w naszej brązowej sztafecie.
Nie poprzestała pani na samym powołaniu. Występ w Toruniu okraszony brązowym medalem w sztafecie, a ostatnio razem z koleżankami na Stadionie Śląskim, podczas MŚ sztafet, byłyście jeszcze bliżej złota. Po cichu liczyłyście na wygraną na własnym obiekcie?
– Tak naprawdę każda z nas dała z siebie wszystko. Stojąc na starcie na swojej zmianie, miałyśmy w głowach za cel przejąć jak najszybciej pałeczkę i sięgnąć po zwycięstwo. Jeśli byśmy nie mierzyły wysoko, to jakie byłyby z nas zawodniczki? To, co zrobiłyśmy razem, a w szczególności Natalka Kaczmarek na ostatniej zmianie, zasługuje na wielki szacunek i pochwałę. To było coś niesamowitego i cieszę się, że mogłam być częścią tej sztafety.
Po tym świetnym początku roku czuje pani, że jest bliżej miejsca w kadrze narodowej na igrzyska olimpijskie w Tokio, czy z dystansem podchodzi pani do tego typu dyskusji, wiedząc, z którego punktu przystępowała do sezonu?
– Dopiero od niedawna uwierzyłam w siebie i swoje możliwości jak nikt inny. Przestawiłam myślenie o 180 stopni, przy współpracy z różnymi specjalistami. Każdego dnia ciężko pracuję na swoje marzenia, tak samo jak dziewczyny. Każda z nas pracuje na jeden wspólny cel i to jest piękne. Stojąc ze sobą na starcie, wszystkie jesteśmy równe. Kwalifikacje do Tokio trzeba wywalczyć dobrym wynikiem na bieżni. Zobaczymy już niebawem, na jaki rezultat mnie stać.
Ma pani już ułożony kalendarz startów na najbliższy czas?
– World Relays trochę zaburzyło moje przygotowania, bo musiałam szybko wejść w bardzo duże objętości treningowe, żeby wejść na poziom i wspomóc dziewczyny w walce. 20 czerwca wystartuję w 67. Orlen Memoriale Janusza Kusocińskiego, gdzie mam zamiar wypełnić o minimum na MŚ i ME U-20. Chcę przede wszystkim udowodnić sama sobie, że nie mam granic i stać mnie na dobre bieganie, pomimo młodego wieku i jeszcze niewielkiego doświadczenia.
Sukces zwykle ma wielu ojców. Kto zatem stoi za tak fantastycznymi występami Kornelii Lesiewicz?
– Mam przy sobie grono znakomitych specjalistów, za których pomoc jestem bardzo wdzięczna. Na co dzień pracuję przede wszystkim z trenerem Sebastianem Papugą i Robertem Olejniczakiem, moim fizjoterapeutą z Gorzowa. Do tego dochodzą inni fizjoterapeuci PZLA. Poza tym regularnie wykonuję ćwiczenia zalecane przez trenera Jakuba Dulkiewicza. Pracuję również z Janem Blecharzem, najlepszym psychologiem sportowym w Polsce. Mam też ogromne wsparcie od rodziców, rodziny i przyjaciół. O moją karierę dbają menedżerowie, a za odpowiednią dietę – Damian Wiatrowski, który pomaga mi zadbać o suplementację. Razem pracujemy na sukces i tworzymy niesamowitą historię.
Marek Plawgo powiedział o pani „nowy diament na dworze królowej sportu”, komplementów nie szczędziła również Justyna Święty-Ersetic. Słysząc pochwały, zdarza się pani „odlecieć”, czy najbliższe otoczenie dba o to, żeby „sodówka” nie uderzyła do głowy?
– Rodzice przekazali mi bardzo cenne wartości i jestem przekonana, że woda sodowa z pewnością nie uderzy mi do głowy. Wiem, co w życiu jest ważne. Takie słowa, które otrzymuję od zdolnych i niesamowitych ludzi, z kolei stanowią dla mnie dodatkową motywację. Nie chcę się zatrzymać w miejscu z wynikami, tylko malutkimi kroczkami robić postępy. Pochwały tylko jeszcze bardziej napędzają mnie do działania.
Można znaleźć panią również na Instagramie. Pani nick jest niezwykle skromny – „tylko biegam”. Bieganie teraz jest priorytetem, ale czy na wszelki wypadek zawodowy plan B jest przygotowany?
– Bez planu B nie istniałby mój aktualny plan A. Dobrze wiem, że bieganie nie jest całym życiem, a po karierze sportowej trzeba coś robić. Z pewnością pójdę w kierunku naukowym, a jaki dokładnie, tego jeszcze nie wiem. Każdego dnia miewam inny plan na siebie. Jeszcze mam trochę czasu, żeby podjąć decyzję o swojej przyszłości. Na pewno będzie to coś związanego z przedmiotami humanistycznymi.
Obecnie jest pani w drugiej klasie I Liceum Ogólnokształcącego w Gorzowie Wielkopolskim. Prowadzona bieżąco edukacja w trybie zdalnym mocno ułatwia pogodzenie treningów z nauką?
– Mimo wszystko jest ciężej, niż myślałam wcześniej. Przez to, że zgrupowań jest coraz więcej, od półtora miesiąca (rozmawialiśmy w poniedziałek, 10 maja – dop. red.) nie byłam w rodzinnym domu. Poleciałam na obóz na Teneryfę, z niego od razu na MŚ sztafet, a po nich udałam się na zgrupowanie do Zakopanego. Lekcje może i są on-line, ale treningi mam dwa razy dziennie i czasem ciężko jest mi dopasować do szkoły. Zaległości jest sporo, ale mam nadzieję, że wszystko nadrobię. W przyszłym roku szkolnym chcę się skupić na maturze.
Przed rokiem, kiedy przez pandemię został „zamrożony” zawodowy sport, musiała się pani mocno nagimnastykować, żeby znaleźć warunki treningowe.
– Rzeczywiście nie było łatwo o odpowiednie miejsce do treningów i do biegania pozostawały m.in. łąki i lasy, ale mi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie – taki trening nawet bardzo dobrze na mnie wpłynął. W Gorzowie Wielkopolskim brakuje obiektu lekkoatletycznego z prawdziwego zdarzenia i pozostaje nam trenować na mączce. Niebawem powinno być lepiej. Stadion jest już w budowie i mam nadzieję, że w następnych latach będzie mi dane odbyć niejeden trening.
Rozmawiał Artur Kluskiewicz