Był taki okres, w którym miałem problemy finansowe i sportowe. Właśnie wtedy Uniwersytet Łódzki wraz z trenerem Tomkiem Iwańskim bardzo mi pomógł. Wyszedłem z dołka, bo dostałem wsparcie w wielu aspektach – wspomina Kamil Majchrzak, akademicki mistrz Polski w tenisie.
Wraz z Piotrem Matuszewskim i Piotrem Gryńkowskim obronił pan tytuł Akademickich Mistrzów Polski dla AZS Uniwersytetu Łódzkiego. W finale na własnym terenie pokonaliście mocny zespół Akademii Leona Koźmińskiego z Warszawy, który miał w składzie m.in. Kacpra Żuka i Macieja Rajskiego. Chyba nie było wam łatwo?
Kamil Majchrzak (akademicki mistrz Polski, zawodnik AZS Uniwersytetu Łódzkiego): Byliśmy faworytem, ale różne rzeczy mogły się wydarzyć. Każdy z zawodników w obu drużynach był w dobrej formie. Wiedzieliśmy, że to nie będzie spacerek. Graliśmy już zresztą ze sobą w grupie i tam tylko utwierdziliśmy się w tym przekonaniu. Debla wygraliśmy dopiero w supertie-breaku, odrabiając wcześniej straty. Co prawda singla z Kacprem wygrałem 6:1, 6:2, ale nie był to tak łatwy mecz, jak wskazuje na to wynik. Mam zobowiązania wobec Uniwersytetu. Na początku roku zadeklarowałem swój udział w AMP, więc zagrałem, bo staram się dotrzymywać słowa. Pech chciał, że akurat w tym samym czasie odbywał się challenger w Poznaniu, w którym też chciałem zagrać. Ubolewam nad tym, że tak był ułożony kalendarz, ale pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć, więc musiałem zrezygnować ze startu w Wielkopolsce.
Jaka jest charakterystyka AMP? To rywalizacja, która może odrobinę przypominać Puchar Davisa, bo przecież gra się dla drużyny. To dodatkowa odpowiedzialność? Czuje się w związku z tym presję? Czy jednak dla człowieka, który grywał już na największych kortach świata, to nie jest problem?
Nie zabrakło motywacji na finał. Chciałem zmaksymalizować nasze szanse na zwycięstwo, bo celem była obrona tytułu. Jednak we wcześniejszych meczach, gdy rywalizowałem z byłymi już zawodnikami albo z amatorami, to nie musiałem trzymać koncentracji do końca i grać na sto procent. Trzeba było po prostu wyjść na kort i zrobić swoją robotę. Tyle.
Na swoim profilu na Facebooku tuż po turnieju skorzystał pan z okazji i złożył podziękowania dla władz Uniwersytetu Łódzkiego za „olbrzymią pomoc udzieloną w krytycznym momencie kariery”. Dodał pan, że bez wsparcia Uniwersytetu Łódzkiego i AZS OŚ Łódź nigdy nie byłby w miejscu, w którym jest teraz. Co się kryje za tymi słowami?
Był taki okres, w którym miałem problemy finansowe i sportowe. Byłem zbyt daleko w rankingu, by regularnie rywalizować na poziomie challengerów i właśnie wtedy Uniwersytet wraz z trenerem Tomkiem Iwańskim i klubem AZS bardzo mi pomógł. Wyszedłem z dołka, bo dostałem wsparcie w wielu aspektach.
Jak wyglądało u pana łączenie edukacji ze sportem? Tenis to przecież bardzo absorbująca dyscyplina, która wymaga mnóstwo pracy i wyrzeczeń.
Jeszcze w trakcie uczęszczania do gimnazjum przeniosłem się do Sopockiej Akademii Tenisowej, dzięki czemu mogłem poświecić więcej czasu na trening, nie zaniedbując przy tym nauki. Mogłem się uczyć e-learningowo, wykorzystywałem czas na treningi, a uczyłem się w dogodnych porach i raz na semestr jeździłem zaliczać egzaminy. Tenisistom, którzy tak jak ja myślą o poważnym graniu, taka szkoła pozwala łączyć naukę ze sportem.
Zaczął pan sezon od wspaniałego meczu z Kei Nishikorim w Australian Open, a potem wygrał dwa challengery. Ostatnio jednak przytrafiło się kilka porażek. Zmęczenie po pierwszej części sezonu dało się we znaki?
Nie, ja tak do tego nie podchodzę. Nikt nie jest maszyną, nikt nie wygrywa wszystkiego. Chodzi o to, by procent wykorzystanych szans był jak największy. W lutym i w marcu zacząłem je wykorzystywać i tak było przez dłuższy czas. W ostatnich tygodniach rzeczywiście przytrafiło się kilka porażek, w tym jedna bolesna – w eliminacjach French Open w Paryżu z Simone Bolellim. Musiałem to przełknąć. Rywalizujemy przez 11 miesięcy w roku, więc trudno jest utrzymywać najwyższą formę przez cały czas. Teraz nastał okres posuchy, ale nie mam wątpliwości, że wkrótce znowu będę zwyciężać, a to pozwoli na rozegranie większej liczby spotkań i wejście w dobry rytm.
Wspominał pan kiedyś o problemach z przenoszeniem dobrej dyspozycji z treningów na mecze. Po słowach o wykorzystywanych szansach w ostatnich miesiącach wnioskuję, że już poprawił się pan w tym aspekcie?
Cały czas podnoszę swoje umiejętności. Wiem jednak, że mogę wygrywać częściej. Wierzę, że najlepsze dopiero przede mną.
Nad poprawą jakich elementów teraz pracuje pan z trenerem?
Teraz najmocniej nad tym, bym operował bliżej linii końcowej oraz nad agresywniejszą grą. W tę stronę idziemy. Ale trzeba pamiętać też o innych elementach. To, że coś jest dobre w mojej grze, to nie znaczy, że nie należy tego poprawiać. Zależy też, do kogo się porównujemy. To co prezentuję jest „dobre” na poziom challengerów, a nam chodzi o to, by przenieść się na poziom ATP. Każde uderzenie musimy doskonalić.
Po AMP wystartował pan w challengerze w Nottingham. To był niecodzienny turniej, bo choć odbywający się na trawie, to pan swój mecz rozegrał… w hali i to na nawierzchni twardej.
W niedzielę rozegraliśmy finał AMP i jeszcze tego samego dnia poleciałem do Anglii. W nocy przyjechałem na miejsce, bo chciałem rozegrać dwa turnieje przed Wimbledonem. Plany pokrzyżował jednak deszcz, bo padało i dopiero w weekend można było rozgrywać mecze na właściwej nawierzchni. Tak się zdarza, ale to nie są łatwe sytuacje. Niestety, nie zagrałem najlepszego meczu i szybko odpadłem. Co więcej, trafiłem na dobrze dysponowanego Dominika Koepfera, który wykorzystał swoje szanse.
Z podobnego założenia z pewnością wychodzą Hubert Hurkacz i Iga Świątek. To co zrobili w ostatnich tygodniach daje panu dodatkową motywację?
Wszyscy pracujemy na własne konto, ale bardzo cieszę się z ich wyników. Im więcej Polaków na światowym poziomie, tym lepiej. Od kilku lat z Hubertem nawzajem się podciągaliśmy, rywalizowaliśmy. On odpalił i wierzę, że moja kolej też nadejdzie. Jeśli zawodnik znajdzie się w szerokiej czołówce, to tam już nie ma limitów. To pokazują Hubert i Iga. Mam nadzieję, że prędzej czy później i ja dojdę do tego poziomu. Na razie chcę zrobić wszystko, by jak najlepiej wypaść na Wimbledonie. Po nim jeszcze zagram na trawie w Newport.
Materiał dostępny także na stronie Przeglądu Sportowego – patrona medialnego: TUTAJ