Gdy jestem zrelaksowany, osiągam znacznie lepsze wyniki – mówi Maksymilian Szwed, zawodnik AZS Łódź i medalista halowych mistrzostw Europy w biegu na 400 metrów. Zapraszamy na rozmowę, którą przeprowadził ze sprinterem dziennikarz Przeglądu Sportowego – Piotr Chłystek. 

PIOTR CHŁYSTEK: Na początku marca w Apeldoorn został pan halowym wicemistrzem Europy w biegu na 400 m. Przy okazji ustanowił pan halowy rekord Polski na tym dystansie i jeszcze stał się nowym rekordzistą Starego Kontynentu do lat 23. Zdaje pan sobie sprawę, że po takim sukcesie apetyty kibiców zostały rozbudzone i teraz oczekiwania wobec pana znacząco wzrosną?

MAKSYMILIAN SZWED: Tak, bo ludzie szybko przyzwyczajają się do dobrego, a ja te dobre wyniki ostatnio osiągnąłem i zapewne wielu liczy, że podobnie będzie też w przyszłości. Ale ja się tym nie przejmuję. Wciąż zbieram doświadczenie. Czas pokaże, co dzięki temu doświadczeniu uda się zrobić.

Umówiliśmy się na tę rozmowę tuż przed pańskim wylotem na zgrupowanie do Hiszpanii. Nad czym będzie pan pracował na Teneryfie?

To intensywny obóz. Każdego dnia czekają mnie dwa treningi. Prawdopodobnie po jego zakończeniu będę totalnie wykończony, ale czegoś takiego potrzebuję. W Hiszpanii o tej porze roku są świetne warunki i znakomita pogoda, która pozwala na bardziej jakościowe ćwiczenia, bo w słońcu trenuje się lepiej. Chociaż ostatnio w Łodzi też była ładna pogoda i też bardzo przyjemnie się pracowało!

Forma wypracowana w Hiszpanii zapewne ma pozwolić m.in. na osiągnięcie dobrego wyniku podczas wrześniowych MŚ w Tokio. Start w Japonii to pański główny cel na ten rok?

Nie skupiam się na konkretnych imprezach. Mam jednak cel na najbliższe miesiące w postaci złamania granicy 45 sekund. Marzeniem jest też pobicie rekordu Polski, ale nie ma dla mnie znaczenia, czy to się stanie w Tokio. To się może wydarzyć podczas innej imprezy lub w trakcie jakiegoś mityngu. Na razie jednak trzeba dobrze przygotować się do World Relays, czyli słynnych zawodów sztafetowych, które w maju odbędą się w chińskim Guangzhou. To będzie dla mnie otwarcie sezonu letniego, który potrwa do września. Przez kilka miesięcy muszę być w formie, a ta najwyższa dyspozycja powinna przyjść na sam koniec, a więc na MŚ.

Jaki rezultat w Tokio mógłby pana usatysfakcjonować?

W zawodach indywidualnych nie oczekuję finału, ani tym bardziej medalu, bo do takich rzeczy daleka droga. Liczbę po prostu na dobry czas i dobre występy w sztafetach – klasycznej i mieszanej. Ale chętnych do biegania w drużynie jest sporo i o miejsce w zespole trzeba będzie powalczyć.

Przypomnijmy, że w zeszłym roku został pan mistrzem kraju na 400 m na stadionie i pojechał na igrzyska do Paryża, by wystartować zarówno w sztafecie, jak i w sztafecie mieszanej. W trakcie olimpijskich zmagań we Francji obchodził pan 20. urodziny. Olimpijski debiut w młodym wieku był zastrzykiem pewności siebie? Te sukcesy na początku 2025 roku to także pokłosie wyjazdu do stolicy Francji?

Na pewno przygotowania pod kątem igrzysk przełożyły się również na tegoroczne wyniki. Sam start na takiej arenie jak Stade de France, w dodatku wypełnionej po brzegi, daje dużo tej pewności siebie, choć podczas igrzysk mocno się stresowałem. Wychodząc na stadion miałem nogi z waty, ale skoro wtedy sobie poradziłem, to wiem, że teraz może być już tylko lepiej. Pokazały mi to HME w Apeldoorn, gdzie zamiast stresu odczuwałem mobilizację. Na dużej scenie czuję się coraz swobodniej. Wiem, na co mnie stać.

Rozmawiając z panem, mam wrażenie, że rozmawiam z bardzo spokojną, ułożoną osobą. Taki charakter pomaga panu w sporcie?

Kiedyś byłem inny. Za bardzo „podpalałem się” przed zawodami, ale przemyślałem, co robię źle. Zrozumiałem, że potrzebuję spokoju. Gdy jestem zrelaksowany, osiągam znacznie lepsze wyniki niż w sytuacjach, w których nakręcałem się przed biegiem.

Co pan zmienił w swoim podejściu?

Podam przykład. Dla mnie ważna jest muzyka, często słucham jej w drodze na stadion, przed rozgrzewką, a nawet w trakcie rozgrzewki. Zauważyłem w pewnym momencie, że puszczanie ostrych, wręcz agresywnych utworów, które miały mnie pobudzić, potęguje u mnie stres. Dlatego teraz słucham spokojniejszych piosenek. Tak też zrobiłem w Apeldoorn i to podziałało na mnie kojąco. Czułem, jakbym miał wszystko pod kontrolą.

W szybkim rozwoju pomaga panu trener Krzysztof Węglarski, który w AZS Łódź współpracował także m.in. z Kajetanem Duszyńskim, czyli mistrzem olimpijskim z Tokio w sztafecie mieszanej. To bez wątpienia bardzo doświadczony szkoleniowiec. Ale jaki to człowiek?

Można powiedzieć, że jest człowiekiem konsekwentnym. Gdy ma plan do zrealizowania, to nie zbacza z obranej ścieżki. Ufa też swojemu doświadczeniu. Jeśli ma w treningu wprowadzić coś nowego, to musi nabrać do tego przekonania i sprawdzić to wcześniej, bo nie lubi ryzyka. Na pewno ceni ciężką pracę i nie cacka się z zawodnikami (śmiech). Chce ich wychować w taki sposób, by byli silnie psychicznie i nigdy się nie poddawali!

Niedawno trener Węglarski powiedział, że „wszystko w Maksie jest wyjątkowe”. Chodziło mu o pańskie przygotowanie mentalne, podejście do treningu i wrodzony talent. Takie komplementy chyba dodają skrzydeł?

Zdecydowanie! Dzięki nim czuję się doceniony. Takie słowa bardzo mnie cieszą. Pochwały to dodatkowa zachęta do ciężkiej pracy.

Od dawna jest pan związany z AZS Łódź. Ten klub z pewnością zdążył już zająć wyjątkowe miejsce w pańskim sercu?

Dzięki niemu przede wszystkim poznałem wielu świetnych ludzi. Zacząłem trenować, bo kocham biegać i ścigać się, więc chciałem się sprawdzić. Poprzez sport chciałem też jednak budować relacje, a o to łatwo w tym środowisku, bo nie brakuje w nim ciekawych postaci i osób otwartych na nowe doświadczenia. Dziś zdecydowana większość moich znajomych to właśnie ludzie ze świata sportu. Wielu z nich również jest związanych z AZS Łódź. To klub, na którego pomoc zawsze mogę liczyć.

Warto wspomnieć, że jest pan również studentem Politechniki Łódzkiej, ale kierunek studiów, który pan wybrał nie należy do popularnych.

Ten kierunek to systemy sterowania inteligentnymi budynkami na wydziale elektrycznym. Chodziłem do technikum, mój zawód to technik automatyk, dlatego postanowiłem dalej rozwijać się w tym obszarze. Te studia wymagają bardzo dużo pracy i trzeba naprawdę dobrze zarządzać czasem, by równocześnie uczyć się i trenować. W tym roku akademickim wziąłem urlop dziekański, ale śmieję się, że w zasadzie cały czas jestem na studiach, bo bieganie na 400 m również trzeba studiować i to przez wiele lat, aby dążyć do perfekcji. Nie ma przecież książki, która wytłumaczy, jak biegać na tym dystansie, by odnieść sukces. Każdy zawodnik jest inny i każdy musi znaleźć swoją drogę.

Jako sportowiec łączący treningi i starty z nauką, może pan w tym roku również pojechać po raz pierwszy na uniwersjadę. W środowisku akademickim wszyscy liczą, że zobaczymy pana na studenckich igrzyskach. Wybiera się pan w lipcu do Niemiec?

Mam tę podróż w planach. Jest tylko mały kłopot, bo zmagania lekkoatletyczne na uniwersjadzie rozpoczną się, gdy jeszcze będą trwały ME U-23 w Bergen. W związku z tym najbardziej prawdopodobny scenariusz to taki, w którym na uniwersjadzie wystartuję tylko w sztafecie, bo na występ indywidualny nie zdążę.

Foto: Tomasz Kasjaniuk