Znamy go z akademickich parkietów. Natomiast od nowego sezonu trenuje bramkarzy w drużynie Łomży Vive Kielce, w tym niesamowitego Andreasa Wolffa. O kim mowa? Oczywiście o Tomku Błaszkiewiczu, trenerze szczypiornistów AZS UJK Kielce i pracowniku Uniwersytetu Jana Kochanowskiego.
Maciej Wadowski: Jak udało Ci się znaleźć w drużynie Łomży Vive Kielce?
Tomasz Błaszkiewicz: – Generalnie to dzięki ciężkiej pracy i takiemu działaniu krok po kroku. W poprzednich latach prowadziłem grupy juniorskie Vive m.in. Miłosza Wałacha. Pracowałem z dziewczynami w Koronie Handball. Wcześniej przez cztery lata działałem w ośrodkach szkolenia bramkarzy razem z Rafałem Bernackim. Opiekowałem się kadrą z rocznika 1998, gdzie odpowiadałem za wyszkolenie bramkarzy m.in. Marka Bartosika, który gra do dzisiaj w lidze. Zostałem też jakoś zauważony w świecie. Dostałem zaproszenie na campy w Chorwacji, gdzie systematycznie uczestniczę w szkoleniach bramkarzy. Miałem tam przyjemność spotykania się z najlepszymi na świecie, a jednocześnie też obcowania z trenerami. Można się od nich dużo nauczyć, rozmawiać, konsultować. W zeszłym sezonie pracowałem z zespołem Superligi Stalą Mielec. Teraz wróciłem do kadry narodowej juniorów z rocznika 2004. W lecie dostałem propozycję pracy w Vive od Bertusa Servaasa. Takich propozycji się nie odrzuca.
Można powiedzieć, że to takie ukoronowanie Twojej kariery.
– [śmiech] Została jeszcze Barcelona.
I reprezentacja.
– W przyszłości może tak. To wszystko nie jest przypadkiem. To była długa i trudna droga, żeby dojść do tego miejsca w którym teraz jestem nie mając nazwiska zawodniczego. Długo grałem w piłkę ręczną na różnych poziomach, ale nigdy nie byłem wybitnym zawodnikiem pokroju Sławka Szmala. Dużo trudniej jest zapracować na taki sukces.
Jak na co dzień pracuje się z takimi gwiazdami, jakie są w Vive?
– To fajne wyzwanie. Z każdym krokiem, który wykonałem szedłem wyżej. Zawsze mobilizowałem się do dalszych działań. Tutaj jest tak samo. Miałem już możliwość pracowania z jedną z gwiazd, która grała w Vive, czyli Vladimirem Cuparą. Na campach miałem przyjemność pracy z Miklerem czy z Szego. To zupełnie inna półka, jeśli chodzi o samo przygotowanie treningu. Cieszy mnie również to, że dostałem duży kredyt zaufania od strony zarządu i głównego trenera drużyny Talanta Dujszebajewa. To też daje wolną rękę robienia tego, co sobie zaplanuję. Natomiast z chłopakami współpracuje się bardzo fajnie. Każdy z nich jest trochę inny i inaczej pracuje. Próbuję też zindywidualizować ten trening w jakiś sposób, bo mam trzech bramkarzy.
Jakie są różnice między Andreasem Wolffem, Mateuszem Korneckim, a Miłoszem Wałachem?
– Każdy z nich ma zupełnie inny charakter. Andi jest bardzo nerwowy i ambitny. Nie lubi przegrywać. Natomiast lubi wszystko wykonywać na 100 procent. Mateusz to chłopak, który ciężko pracuje na to, żeby być tutaj gdzie jest. Ma w sobie bardzo dużo pokory i cierpliwości. Miłosz jest niecierpliwy, młody, niepokorny, ale również ambitny. Jeśli chodzi o samą specyfikę bramki to każdy z nich ma bardzo dobre warunki. Są wysocy i gibcy. Andi jest bardzo silny, Mateusz bardzo poprawny techniczny, a Miłosz jak biała kartka, którą można zapisywać. Szybko się uczy. Chłopaki uzupełniają się. Jeden jest nerwowy, drugi spokojny, a trzeci ambitny. Na tym poziomie każdy bardzo dużo dba o siebie oraz o swój rozwój personalny.
Doprowadziłeś Andreasa Wolffa do niesamowitej formy.
– Na pewno kluczem jest systematyka pracy. Tutaj mamy duży komfort. Pracowaliśmy bardzo dużo. Treningów bramkarskich było sporo: indywidualne plus z zespołem. O przygotowanie motoryczne zadbał Krzysztof Paluch. Natomiast my przeszliśmy już w czasie okresu przygotowawczego w umiarkowany trening. Teraz jesteśmy na etapie treningu specjalistycznego. Na razie to działa. Zobaczymy jak będzie dalej i na ile to wytrzyma. Myślę, że to też systematyczna praca z jednej i drugiej strony, szczególnie Andiego.
Rozmawiacie na treningach po polsku?
– Tak. Andi dobrze mówi po polsku. Właściwie wszystko rozumie. Trochę też rozmawiamy po angielsku. Jak to nie wystarczy to zostają jeszcze ręce. Próbujemy też przygotowywać się mentalnie do meczów.
Na czym polega specjalistyczny trening bramkarski? Masz jakieś swoje metody, które zastosowałeś w Vive?
– Na pewno jest to trening ukierunkowany pod nich. W danym okresie próbujemy robić odpowiednie rzeczy czy to trening szybkości czy mocy. Położyliśmy też duży nacisk w okresie przygotowawczym na technikę. Teraz próbujemy robić dużo ćwiczeń szybkościowych i dużo treningu mocy. Szukamy optymalnych rozwiązań skierowanych pod kątem każdego z naszych bramkarzy.
Bramkarz musi być zwinny.
– Tak, mamy dużo treningu gibkości, techniki, mocy i szybkości. Na tym bazujemy. Nowatorskie treningi, refleksyjne, czas reakcji. To też działa na nowoczesnej aparaturze. Staram się, żeby ten trening był mocno urozmaicony. Są też piłeczki tenisowe na feel lightach czy na paletkach.
Jak się odnajdujecie w czasach pandemii? Raz gracie, raz nie gracie.
– W tym wszystkim najtrudniejsze jest to, żeby wejść w te mikro- czy makro- cykle. Potrafić ustawić pod to cały trening. W ostatnim meczu graliśmy [rozmowa odbyła się w połowie października – przyp. mw] po dwutygodniowej przerwie. Nie wiadomo było, kiedy zagramy. Dla mnie to coś nowego z czym muszę się zderzać, jeśli chodzi o plan treningowy. Realizujemy go systematycznie, ale musimy go dostosowywać w tym okresie pandemicznym do całej sytuacji.
Bez kibiców na trybunach gra się ciężko?
– Smutno się gra. To jak aktor grałby na scenie przy pustej publiczności. Cały sport, teatr, kultura jest po to, żeby przynosić komuś radość, emocje. Wiemy, że ludzie gdzieś nas oglądają. Jednak o wiele lepiej gra się jak pomagają kibice z trybun, to czuje się na boisku. Natomiast przeciwnik zawsze mobilizuje. Grasz przeciwko niemu i chcesz wygrać.
Przejdźmy teraz do drużyny AZS UJK Kielce, której jesteś pierwszym trenerem. Zaczęliście już swój drugi sezon w I lidze. Jakie cele stawiacie przed sobą w tegorocznych rozgrywkach?
– Wiadomo, że ma być reorganizacja ligi i ma powstać liga centralna. Takim naszym cichym celem jest, żeby dostać się do tej najlepszej 12 albo 14. Musielibyśmy w swojej grupie zająć trzecie lub czwarte miejsce. Taki mamy gdzieś ten odległy cel. Natomiast te bliskie są takie same przez ostatnie wiele lat. To wygrać kolejny mecz. Skupiamy się na nim, a nie nad tym, co będzie na samym końcu. To nam bardzo pomaga, jeśli chodzi o trening mentalny.
Nie jesteście już beniaminkiem. W zeszłym sezonie zajęliście czwarte miejsce w lidze. Rywale już inaczej do Was podchodzą.
– Tamten sezon był rewelacyjny. Teraz nie dokonując większych zmian kadrowych próbujemy to utrzymać. Na razie jakoś nam to idzie. Zbudowaliśmy gdzieś mocny kręgosłup drużyny. Wiadomo, że sport jest taki, że dzisiaj może być dobrze, a jutro inaczej. Na razie mamy z tego frajdę i jesteśmy teraz często stawiani na pozycji faworyta. To też dodatkowe obciążenie z którym musimy sobie poradzić.
Jakie morale panują w drużynie?
– Dobre. Nadal jesteśmy głodni grania, wygrywania.
Nastąpiły jakieś zmiany w zespole?
– Odszedł Damian Falasa, a przyszło trzech zawodników: Filip Zdziech i Wiktor Wójcik z Vive oraz Kacper Pawłowski z SMS-u Kielce. Stawiamy na młodzież. Nie szukamy wzmocnień ligowych czy utytułowanych zawodników. Tylko próbujemy wychowywać młodzież, żeby pomogła nam w grze przez kolejne sezony.
Trenuje z wami jeszcze ktoś ze starego składu?
– Daniel Boszczyk i Paweł Papaj. Oczywiście wszyscy są sercem z AZS. Nasi starzy zawodnicy cały czas nam kibicują i jeżdżą za nami na mecze. Mamy bardzo mocne wsparcie.
Transmitujecie też mecze na YouTubie.
– To jest wyjście naprzeciw temu, co się teraz dzieje. Zawsze byliśmy zwolennikami, żeby ludzie przychodzili, kibicowali i oglądali nasze mecze. To fajna sprawa, ale nie są tego w stanie robić w obecnej sytuacji. Także wyszliśmy naprzeciw tym czasom. Już od samego początku tego sezonu transmitujemy nasze mecze we współpracy z Uniwersyteckim Centrum Medialnym UJK, które prowadzi dr Tomasz Chrząstek. Mamy spore zainteresowanie tymi transmisjami. Mecze komentują nasi starzy zawodnicy Pawłowie Czupryński i Jakubowski. Wszystko zostaje w akademickiej rodzinie.
Macie też zespół juniorski.
– W tym roku zainwestowaliśmy w młodzież. Chcemy szkolić dzieci. Tym bardziej, że dużo naszych zawodników kończy studia magisterskie. Mają, gdzie się rozwijać. Mamy drużynę złożoną z zawodników z 2005 rocznika i młodszych. Liczymy, że będą kiedyś zasilać szeregi uczelniane i klubowe.
Uczysz jeszcze wychowania fizycznego w Uniwersytecie Jana Kochanowskiego?
– Tak, tutaj wszystko jest po staremu.
Znajdujesz czas na te wszystkie zajęcia?
– Im więcej pracy, tym lepsza organizacja. Najmniej robi ten, który ma najwięcej czasu. To jest kwestia poukładania sobie grafiku i organizacji całego dnia. Tutaj nic nie zmieniło się poza tym, że odpuściłem Koronę, a wziąłem Vive. Coś za coś. W życiu trzeba dokonywać wyborów.
A jak zaczęła się Twoja przygoda z piłką ręczną?
– Zawsze, gdzieś tam byłem blisko sportu. Trenowałem piłkę nożną. W szkole Stanisław Hojda tworzył grupy piłki ręcznej. Poszukiwał chłopaków, którzy chcieliby grać. Z chęcią do nich przystąpiłem z takimi osobami jak Paweł Tetelewski, Jarek Sieczka czy Tomek Paluch. Oni wszyscy są z mojego rocznika.
Od początku występowałeś na pozycji bramkarza?
– Tak. Zaczynając swoją przygodę z piłką ręczną miałem problemy z piętami. Nie mogłem za bardzo biegać i skakać. I jedyna szansa, jaką mogłem mieć, to była właśnie pozycja bramkarza. Na to tylko pozwolił mi lekarz.
Ile lat grałeś?
– Jeszcze studiując i przychodząc na uniwersytet do pracy.
Czemu zdecydowałeś się zostać trenerem?
– Kończyła się kariera, a coś trzeba było robić. Przejąłem sekcję piłki ręcznej na uczelni po Stasiu Hojdzie. Później powoli, gdzieś to zaczęło się rozwijać.
Stawiasz sobie jeszcze jakieś cele?
– Żadnych. Żyję tu i teraz. Pracuję w topowym klubie. Można powiedzieć, że jesteśmy w najlepszej szesnastce świata. Tutaj jest świetna atmosfera.
A co robisz, jeśli chcesz odpocząć od szczypiorniaka?
– Trochę jeżdżę na rowerku, robię coś w domu czy oglądam jakiś dobry film.
Masz jakieś ulubione trasy na wyprawy rowerowe?
– Mieszkam w fajnym miejscu na Dąbrowie bardzo blisko lasu. Tam sporo jeżdżę. Oczywiście Góry Świętokrzyskie są niesamowitym miejscem, gdzie można sobie trochę odpocząć na rowerku i złapać pozytywnej energii.
Rozmawiał Maciej Wadowski