Prawdziwa bohaterka, która cały czas szuka nowych wyzwań

0
1850
Aleksandra Bańbor odbiera nagrodę Fair Play AZS podczas Gali Sportu Akademickiego, foto: Maciej Grabowski

Historia Aleksandry Bańbor poruszyła środowisko związane z AZS. Pokazuje, że nie ma rzeczy niemożliwych. 

Dzielna 22-latka z Knurowa została największą gwiazdą niedawnej Gali Sportu Akademickiego w Bydgoszczy. Zanim odebrała nagrodę Fair Play, widzowie zgromadzeni w Operze Nova zobaczyli krótki film prezentujący jej historię. Niezwykle trudną, naznaczoną ciągłą walką o życie i zdrowie. Nikt nie mógł uwierzyć, że reprezentantka AZS Politechniki Śląskiej Gliwice, która regularnie uprawia aż 7 dyscyplin i zdobywa medale Akademickich Mistrzostw Polski, otarła się o śmierć i codziennie zmaga się z wieloma przeciwnościami. Nic dziwnego, że publiczność wiwatowała na jej cześć.

– To było niesamowite przeżycie, nigdy w życiu nie dostałam takiej owacji. Kompletnie się tego nie spodziewałam. Dla mnie to, co robię, nie jest niezwykłe. Działam sobie po cichu. Nawet u mnie w mieście za bardzo o mnie nie wiedzą – mówi zaskoczona Ola.

Marchewki w kieszeniach

– Mam zresztą wrażenie, że na mojej uczelni bardziej stawiają na naukę niż sport. Co prawda mój Wydział Inżynierii Biomedycznej ma bardzo fajnego dziekana, trenerzy wszystkich sekcji starają się jak mogą, ale cała Politechnika już tak o zawodników nie dba – dodaje Bańbor, której rower niedawno uległ zniszczeniu podczas zawodów, ale mimo obietnic nie doczekała się nowego.

To jednak nie jest największy problem dziewczyny, która regularnie trenuje pływanie, biegi przełajowe, kolarstwo górskie, lekkoatletykę, trójbój siłowy, aerobik sportowy i jeszcze ściga się na ergometrze wioślarskim. Wydaje się, że nagroda Fair Play nie oddaje do końca jej osiągnięć, ale trudno znaleźć wyróżnienie adekwatne do historii, której Ola nie boi się opowiadać. Może dostała taką nagrodę, bo samo życie nie gra z nią według dżentelmeńskich zasad.

– I nadal nie gra. Potraktowało mnie brutalnie, lecz postanowiłam, że nigdy nie będę się załamywać, a przedstawiając swoją historię, będę mogła podnieść innych na duchu – tłumaczy i po chwili przedstawia swoje losy.

– Byłam wręcz nadaktywnym dzieckiem, więc mama zapisała na pływanie – zaczyna. Szybko pokazała, że ma talent. W wieku 13 lat trafiła do kadry, stawała na podium mistrzostw kraju, ale w pewnym momencie zaczęło się dziać coś niedobrego. Gdy miała 17 lat, zaczęła gwałtowanie tracić na wadze, przestała osiągać dobre rezultaty. Została sama ze swoimi problemami, których nawet lekarze nie byli w stanie zdiagnozować. W klasie maturalnej ważyła zaledwie 40 kilogramów!

– Nie potrafiłam sama wstać z łóżka. Ale kocham sport, więc przy życiu podtrzymywała mnie myśl, że znów chcę biegać. Obserwowanie, jak inni startują, tylko mnie w tym utwierdzało. Mama była jednak załamana. Stwierdziła, że wprowadzimy dietę bezglutenową. Lekarze wściekli się, podkreślali, że to zaburzy wyniki badań. Mimo to postawiłyśmy na swoim i nastąpiła poprawa – opowiada Ola. Niebawem okazało się, że miała doszczętnie zniszczone jelita, a organizm niczego nie wchłaniał. Z dnia na dzień traciła nawet 2 kilogramy. Dziś wie, że cierpi na celiakię.

– I ona będzie ze mną do końca życia. Jedząc jakikolwiek gluten, produkuję przeciwciała. W ten sposób atakuję swój organizm i zabijam sama siebie. Nie ma na to lekarstwa. Można tylko wspomagać się dietą. Najgorzej, że negatywnie reaguję nawet na okruszek. Muszę np. chodzić do komunii świętej z innym opłatkiem, a ksiądz nie może wcześniej podawać tego tradycyjnego, pszennego, ponieważ wtedy miałby na rękach jego ślady i ja bym to już odczuła. Wystarczy, że przypadkiem trafię na odrobinę glutenu i za chwilę wpadam w odrętwienie, trzeba wzywać karetkę. Dlatego zawsze chodzę z torbą dostosowanego jedzenia. Znajomi śmieją się, że mam po kieszeniach pochowane marchewki. No cóż, uwielbiam je – uśmiecha się nasza rozmówczyni.

Ola Bańbor, foto: archiwum prywatne

Najpierw zawody, potem operacja

Wydawało się, że sytuacja wraca do normy. Ola poszła na studia i wstąpiła do AZS. Jednak przeciwciała zaatakowały również przysadkę mózgową i ją uszkodziły. Ślązaczka zaczęła też cierpieć na hipogonadyzm hipogonadotropowy.

– Któregoś dnia udałam się do szpitala. Wysłano mnie na USG tarczycy, bo miałam niedoczynność. Wykryto też jakiś guzek. Mówiono, bym się nie przejmowała, bo to powszechne i nieszkodliwe. Dwa tygodnie później usłyszałam, że mam raka – mówi Bańbor. Pomyślała, że ma też inny kłopot. W błyskawicznie wyznaczonym terminie operacji czekały ją zawody, więc… wyprosiła przełożenie zabiegu o kilka dni.

– Tak bardzo chciałam wystartować w AMP w pływaniu. Sięgnęłam po dwa medale, zmagania zakończyły się w niedzielę, a w poniedziałek leżałam na stole. Kilkanaście dni później wzięłam już udział w kolejnych akademickich mistrzostwach, tym razem w kolarstwie górskim – podkreśla. Guzek został wycięty, lecz operacja nie do końca się powiodła. Wycięto też przytarczycę odpowiedzialną za metabolizowanie wapnia. Z tego powodu często Oli drętwieją mięśnie, co przeszkadza przy uprawianiu sportu.

Na szczęście obecnie czuje się dobrze. Ciągle musi jednak uważać i co pewien czas przyjeżdżać do szpitala na kontrolę. Zawsze istnieje ryzyko przerzutu, bo zmagała się z nowotworem złośliwym. Trzeba dmuchać na zimne.

Ola Bańbor, foto: archiwum prywatne

Wystarczy chcieć

Teraz Bańbor realizuje się na wielu polach. Zaczęła czwarty rok studiów na niezwykle trudnym kierunku – informatyka i aparatura medyczna – i przymierza się do pracy inżynierskiej. Pytanie, w jaki sposób łączy naukę z uprawianiem kilku dyscyplin oraz startami w zawodach.

– Da się to pogodzić. Wystarczy chcieć – uśmiecha się. – Zazwyczaj wstaję o 5 rano, idę na basen albo biegam, potem jadę rowerem na uczelnię. Po zajęciach kolejne treningi, wieczorem wracam do domu, w przerwach nauka i tak na okrągło. Pomaga mi to, że jestem trochę szalona, nie potrafię usiedzieć w miejscu. Ponad 2 godziny w pozycji siedzącej to wyzwanie. Poza tym jeśli długo siedzę, to żołądek i jelita przestają u mnie odpowiednio pracować – tłumaczy wielokrotna medalistka AMP w pływaniu, trójboju czy biegach przełajowych w kategorii uczelni technicznych. Największy sukces Oli w akademickich mistrzostwach to brąz wywalczony indywidualnie na ergometrze w wadze lekkiej. Jesteśmy jednak przekonani, że nie powiedziała ostatniego słowa. Przy wsparciu mamy Małgorzaty, taty Marka i brata Rafała stać ją na wiele. Niedawno powróciła też do współpracy z trenerem Sebastianem Dąbrowskim. Szkoleniowiec zwany „Karabinem” zamierza poprowadzić ją do kolejnych sukcesów na pływalni.

– W trakcie gali w Bydgoszczy pomyślałam sobie, że fajnie byłoby jeszcze uprawiać wioślarstwo. Bardzo tego chciałam, ale w mojej okolicy po prostu nie ma takiej możliwości – dodaje lekko rozczarowana. Imponująca postawa, prawda?

Materiał dostępny także na stronie Patrona Medialnego – Przeglądu Sportowego: TUTAJ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj